środa, 31 grudnia 2008

HDR podejście drugie

Piwne Planszówki: Imprezówki

Ciąg dalszy prezentacji faworytkowych planszówek tym razem najbardziej imprezowe z imprezowych, best of the best alkoholowych posiadów.
Jenga - czyli gra w przestawianie klocuszków. Ustawienie początkowe to wieża z ułożonych naprzemiennie warstw trzech drewnianych klocków. Zasady są banalnie proste: trzeba (używając tylko jednej ręki) wyjąć klocek z wieży i położyć go na górze, przegrywa gracz przewalający wszystko w cholerę. Idealna na imprezy, po piwie robi się tylko lepsza i co bardzo ważne zasady można wytłumaczyć w moment (czasami konieczność tłumaczenia wyjątkowo skomplikowanych zasad i/lub wyjątkowo opornym graczom zabija całą radochę z gry).
Jungle Speed - gracze dostają karty z kolorowymi symbolami, a między nimi stawia się totem - ot taki drewniany kołek. Celem gry jest zejście z wszystkich kart poprzez łapanie w odpowiednim momencie totemu - odpowiednim czyli gdy na dwóch kartach na stole znajdzie się taki sam symbol. Niestety (a właściwie to bardzo dobrze) symbole są bardzo podobne do siebie i dodatkowo w różnych kolorach - bardzo łatwo jest o pomyłkę. Jungle Speed wymaga nadludzkiego refleksu i nerwów ze stali - czyli dokładnie tego co człowiek zyskuje po kilku głębszych :)

I jeszcze znaleziona w necie (chyba na boardgamegeek) fotka Jengi w wersji z Donkey Kongiem, nie wiem o co chodzi, nie wiem gdzie można kupić ale wiem że chcę to koniecznie! :)

wtorek, 30 grudnia 2008

En la ciudad: Cocina Mexicana

W przypływie szaleńczej odwagi, robiąc przerwę w lansie w Arkadii, poszedłem do nowego fast foodu: Fajita Express. Dają tam meksykańskie żarcie; na pierwszy ogień poszło chilli con carne - mielone pikantne mięso z fasolą w fajnej jadalnej* miseczce z tortilli. Miła odmiana od hamburgerów ale bez żadnych rewelacji - po prostu czuć że nie jest to coś przygotowanego przed chwilą tylko podgrzane w mikrofali. Do tego dość drogo - pewnie taniej niż w typowej meksykańskiej restauracji ale sporo drożej od typowego fast foodu. Największy plus: rewelacyjny zielony sos salsa (oczywiście za dopłatą), muszę poszukać go w sklepach.
Knajpę jeszcze będę testował ale w kategorii "fasola z mięsem" zdecydowanie lepsza (i tańsza!) jest fasolka po meksykańsku od Pana Pierożka :)

Pozostając w latynoskim klimacie: Whopper z sosem jalapeno - spory zawód, sosik przypominał raczej ostry ketchup i prawdopodobnie papryki nawet nie widział. Szkoda.

* mam nadzieję, w każdym razie zjadłem ją :)

BTW góglowe translacje rula:



piątek, 19 grudnia 2008

Zabójca efich paralityków!

Miałem już nie kompromitować się 'reckami' ale na szybko spróbuje bo jest okazja: nowy Gotrek! Tym razem uroczy karypel tłucze Mroczne Elfy. Czego w tej książce nie ma! Są pływające miasta, zatopione miasta, perwersyjny seks, piraci, ninja, piraci kontra ninja a nawet zmutowany rekin chaosu! Po ostatniej książce, w której skala stawianego przed bohaterami wyzwania była w miarę rozsądna, tu Long znowu wraca do epickiego rozmachu - zagłada grozi całemu Imperium a w zasadzie i światu.
Zauważyłem w trakcie czytania że autor tworzy widowiskowe sceny, które zapewne robiły by wrażenie w filmie ale w książce taki kilkustronicowy bieg po walącym się mieście jest po prostu nudny. Na końcu znalazłem notkę biograficzną o autorze i bingo! Jest scenarzystą hollywoodzkim, to wszystko wyjaśnia. Zdecydowanie bardziej wolałem bardziej przyziemne motywy, walkę z lokalnymi problemami w lasach, wioskach i miasteczkach Imperium. Ta eskalacja
zagrożeń jest irytująca ale rozumiem że Gotrek z założenia szukałby coraz większych wyzwań. :)
Z ciekawostek: aby czas akcji zgadzał się z obecną linią Warhammera, okazało się daty przy fragmentach "Moich podróży z Gotrekiem" z poprzednich książek są błędem popełnionym przez niedbalstwo wydawcę - brata Felixa.
Mimo marudzenia muszę powiedzieć że miałem fun jak zawsze z czytania kolejnych cośtamslayerów, prawdopodobnie jednak w sporej części to zasługa sentymentu i przyzwyczajenia do serii.

A teraz uwaga - w marcu kolejna część! I jest już okładka:


Tak, najwyraźniej tym razem demony już nie wystarczyły, Goterk i Felix zatłuką jakiegoś Lovecraftowego boga z głębin. Nie mogę się doczekać! :)

czwartek, 4 grudnia 2008

Piwne Planszówki: Scrabble są...

ń

Klasyka. Zasady są banalne a jednocześnie dające niezłe pole do kombinowania: układanie krzyżujących się wyrazów na planszy, najlepiej na specjalnych, dających bonusy polach, przy czym im rzadziej występująca w języku polskim literka tym więcej warta punktów. Nie jest może idealnie imprezowa - w późniejszych stadiach biesiadowania gracze mają tendencję do zawieszania się przy wymyślaniu wyrazu ale z drugiej strony powstaje wtedy piękne słowotwórstwo.
Next: imprezowe must have.

Na mieście: Becon Wars

Chyba z okazji wyborów w USA McDonalds wprowadził 'amerykańskie' menu z flagową pozycją: Big Tasty Bekon. Kilka lat temu była już promocja z czymś co się nazywało Big Tasty, pamiętam dostałem to z górą z mniejszej bułki a na dodatek pochorowałem się po zjedzeniu. Niestety nie nauczony na szkodzie zabrałem się na nową ulepszoną boczkiem inkarnację. Pierwsze wrażenie - dominujący smak spalonego mięsa, jak domyślam się z bekonu, drugie wrażenie - jakieś to tłuste i niezjadliwe. Serio, nie dałem rady, może tak człowiek ma na starość ale miałem wrażenie że żyły zapychają się cholesterolem w trakcie jedzenia. Jedynie szybka interwencja wódki z pieprzem mnie uratowała. Trzeba przyznać jednak że był duży skubany, niedobry ale duży.


Miałem odstawić fast foody po BTB ale tydzień później akurat znalazłem się w Burger Kingu (a wejdę zobaczę co się stanie) no i nie mogłem przegapić możliwości porównania z Whopperem z bekonem. W imię nauki! W pierwszej chwili zawód - znów smak spalonego boczku, na szczęście tylko w pierwszym kęsie - musiał być przypalony z brzegu. Whooper wypada zdecydowanie lepiej, po pierwsze dużo warzywek (cebula!) po drugie kotlet bardziej przypomina w smaku mięso. Na dodatek kolejki jakby mniejsze. Burger King ma jeszcze parę ciekawych rzeczy w menu (co to są krążki cebulowe?) niezbędne są dalsze badania.
BTW robienie zdjęć aparatem z tego telefonu nie ma sensu, muszę wymyślić jakąś alternatywę (lustrzana i statyw? :)

czwartek, 27 listopada 2008

Arcydzieła Kinematografii Światowej: Death Race x 3

"Death Race 2000" czyli oryginał - absurdalne cudowne widowisko. David Carradine ubrany jak luchador z zacięciem do bdsm to Frankenstein - najsłynniejszy zawodnik ukochanego sportu Ameryki przyszłości: Death Race. Zawodnicy jadą w uzbrojonych samochodach przez Stany zdobywając punkty za potrącone osoby (emeryci i dzieci dają bonusowe punkty, nie ma niestety kategorii 'studenci'). Do tego fajna (really!) rola Sylwestra Stallone, jako Machine Gun Joe jest rewelacyjny (btw w pewnym momencie filmu Sly zostaje pobity przez Carradine, filmowcy przebili to nierealnością chyba dopiero jak Brendan Fraser sklepał Jeta Li w ostatniej mumiji). Absolutny klasyk, zasłużenie kultowy.


"Death Race" czyli remake - film niestety robiony na poważnie. Główny bohater, były kierowca rajdowy, trafia do więzienia. Jak się okazuje został wrobiony żeby mógł wystartować w urządzanym w rzeczonym zakładzie karnym wyścigu. Nie ma rozjeżdżanie przechodniów, jest jazda w kółko po przygotowanym torze i strzelanie do innych zawodników. Film bardzo dynamiczny, sprawnie zrealizowany, no i Statham w roli głównej ale zupełnie mi nie podszedł. Brak mu szaleństwa i auto(!)dystansu oryginału. Ciekawostka: David Carradine podstawia głos pierwszemu Frankensteinowi na początku filmu. Głupotka do obejrzenia ale niestety za mało zły żeby być dobry.

"Death Racers" czyli na The Asylum można zawsze liczyć - gdy tylko rozejdzie się wieść o produkowanym nowym potencjalnym przeboju, robią film z podobnym albo takim samym tytułem. Szaleniec rządzący sektorem więziennym grozi zatruciem wodociągów, władze w odpowiedzi urządzają wyścig - zwycięży ten kto przebije się do centrum więzienia i zabije terrorystę. Tak, fabuła nie trzyma się kupy. Cały film w ogóle sprawia wrażenie wielkiej radosnej improwizacji; klasyczny film klasy Z, są eksplozje, golizna, cyborgi gwałciciele a aktorzy nawet nie udają że umieją grać - jednym słowem rewelacja. Jeśli można mówić o jakiś bohaterach głównych to najbliżej będą Insane Clown Posse - grani przez muzyków/wrestlerów z zespołu ...Insane Clown Posse; widać że chłopaki się przy kręceniu nieźle bawili, do tego zrobili 99% muzyki do filmu (pozostały kawałek to ukradziona i zmiksowana muzyka z Predatora) - całkiem fajnego hip-hopu.

Bonus: "Postal" - Uwe nakręcił ten film chyba tylko żeby jak najbardziej wkurwić amerykanów, żarty są na najniższym możliwym poziomie, czasami wręcz obleśnie, i nie oszczędzają nikogo od osób niepełnosprawnych do ofiar holokaustu i 9/11. Dawno nie ubawiłem się tak na żadnym filmie, idealny na mocno zakrapianą imprezę z kumplami, choć być może nie dla każdego - może są gdzieś ludzie, którzy nie popłaczą się ze śmiechu przy scenie strzelania do dzieci ;) Dopiero po tym filmie zrozumiałem geniusz Uwe Bolla i oficjalnie go przepraszam za wszystkie złe słowa na temat poprzednich produkcji.

środa, 29 października 2008

Ogrodzenie

Będzie szybciej jak obaj zaczniemy grodzić po lewej stronie drogi i spotkamy się w środku. To nie może się nie udać.

piątek, 24 października 2008

Blog Leniwego Hobbysty: prawie jak boisko


Ostatni zastój z aktualizacjami z powodu choroby, plus tego taki że nadrobiłem kosmiczną ilość komiksów* , minus że przez ten cały czas nie nadawałem się do malowania/sklejania czegokolwiek. W ogóle jak na blog z założenia figurkowo modelarski mało ostatnio było w temacie. Na szczęście jakimś cudem udało się wygospodarować czas** na zrobienie planszy - boiska do Blood Bowla. Grafika jest ze strony Pitch Witch, będę grał najpewniej Skavenami ale oczywiście nie mogłem wybrać innego boiska niż halflingowe ze sztućcami :) Wydruk nakleiłem klejem biurowym i taśmą klejącą na tekturę z opakowania po szafie serwerowej bodajże. Tak naprawdę powinno sie użyć kleju w sprayu i jakieś cienkiej płyty wiórowej ale musiałem sobie radzić ze środkami dostępnymi w przeciętnym biurze. Efekt jest nienajgorszy.
Skala jest troszkę mniejsza niż w oryginalnej planszy - podstawki wchodzą w pola 'na styk', za to całość łatwiej będzie się mieścić na knajpianych stolikach. Na wolnym pasku z prawej strony prawdopodobnie przykleję jeszcze licznik tur i schemat rozrzutu piłki albo cuś.
Teraz muszę to tylko jakoś dyskretnie z firmy wynieść...
* z opisami się powstrzymam, ludzie lepiej to robią
** dzień dzieli mi się na pracę, dojazdy i sen; podpowiem że nie umiem nic robić przez sen a w pekaesie nie ma warunków

czwartek, 2 października 2008

I want to believe

Na mieście: Grander z KFC

Powstrzymując mordercze myśli wystałem w kolejce żeby spróbować nowości z KFC: Grandera. Po pierwsze trzeba przyznać że jest duży, nie udało mi się zjeść zestawu do końca (choć raczej z innych przyczyn). Spory plusik to bułka, zamiast typowej bardzo miękkiej i nijakiej jest taka w ćwierć drogi do grahamki. Niestety generalnie kurczak w cieście i dodatkowo w bułce po prostu mi nie leży, reklamowanego sosu barbecue w środku nie było w ogóle, było za to mnóstwo majonezu, całość wyszła koszmarnie mdła.
Coup de grace nadszedł jednak z innej strony, patrzę przez okno restauracji i widzę kloszarda liczącego drobne, patrzę przed siebie, widzę wolny stolik. Klosz, stolik, klosz, stolik. Oczywiście zgodnie z prawidłami działania wszechświata uzbierał na colę i usiadł na wspomnianym stoliku. Smród, który się rozszedł, jest nie do opisania, oczy zaczęły mi łzawić a treści żołądkowe tańczyć sambę a nawet nie wiem jak wygląda samba. Wybiegłem wstrzymując oddech i płacząc jak dziecko.
Ten konkretny KFC dostaje wielkiego minusa za a) brak sosu barbecue b) wpuszczenie broni masowego rażenia na teren knajpy. Złe kurczaki, złe. Foch.

Ostatnio czytane, na szybko

Nadrabiam Vertigo. Zacząłem "DMZ" o młodym reporterze w Nowym Jorku - strefie zdemilitaryzowanej podczas drugiej Amerykańskiej Wojny Secesyjnej. Szczerze mówiąc na razie dziwne (daleko w serii nie dotarłem) wytłumaczenie dlaczego NY wygląda jak wygląda i jak właściwie zaczęła się wojna jest raczej mętne i nieprzekonywujące. W zasadzie tło tylko służy pokazaniu ludzi w trakcie kryzysu, mam nadzieję że sprawa rozwinie się bardziej w political fiction.
"Jack of Fables" - spin-off Fablesów bardziej mi się spodobał niż oryginał. Nie sposób nie lubić głównego bohatera, bezczelnego con-mana, któremu wszechświat rzuca cały czas kłody pod nogi. Dodatkowo pojawiają się wątki zadające pytania dotyczące natury świata Baśniowców. Czy ktoś ich napisał, czy ich historie spisano już na ziemi? I skąd się wzięły postacie jak Cenzor - wygładzający lub usuwający z kolektywnej pamięci baśnie.
"Exterminators" - Ekipa zwalczająca szkodniki kontra inteligentne karaluchy, stare przepowiednie i złowrogie spiski. Bardzo fajnie się to czyta ale scenarzysta pisał też odcinki do Lostów i boję się że niektóre wątki utkwią w miejscu, już zaczyna to wyglądać że koncepcja się autorowi zmieniła, mam nadzieje że się mylę i sprawa jest przemyślana od początku do końca a nie pisana jak leci na kolanie.
"Hellblazer - Fear Machine" i "The Laughing Magician" - Maszyna Strachu to bardzo stare odcinki, całkiem ciekawe, z klimatem hippisowsko antyrządowym (w ogóle Delano chyba jakieś zacięcie lewicowe miał, a Thatcher to wcielenie szatana); ale mój boże, daltonista kolory nakładał. Z kolei Laughing Magician ma rewelacyjne mroczne kolory (w zasadzie nie wiem czyje) i kreskę Delano - wygląd nowych Hellblazerów jest idealnie pasujący do nastroju serii. Scenariusz o afrykańskim pożeraczu magów daje radę, wraca też temat "constant one" jakoby Constantine był tylko jednym z linii magów sięgającej początków ludzkości, ciekawe co z tym zrobią. Dodatkowy plus za nerdowy smaczek:
"She Hulk" 6 tom - buuu, zmienił się scenarzysta i z serii komediowej chce zrobić komiks akcji. Nie wyszło to fajnie, moja ulubiona single green female miała być Ally McBeal świata Marvela a nie drugim mniejszym Hulkiem, smutne. "Marvel Zombies 2" wtórne i mało wciągające, jeden ciekawy pomysł z zanikaniem głodu ale niewyeksploatowany. "God save the Queen" - fotokomiks, serio - sfotoszopowane zdjęcia i scenariusz że narkotyki są złe + pixies. Wygląda jakby Carey zatrudnił się w Bravo. "Deadpool" #1 - nowa seria ruszyła! Na razie ciężko mi cokolwiek powiedzieć (poza tym że kupowanie zeszytów jest bez sensu - reklama co drugą stronę) bo akcja dopiero się rozwija ale zapowiada się nieźle - Wade kontra inwazja Skrulli.

and now your Deadpool moment:

piątek, 19 września 2008

Na mieście: Hot Shots

Niedawny pomysł KFC: Hot Shots - kawałki kurczaka w pudełku z uchwytem na sos. Właściwie nowością jest tylko rzeczone pudełko, w zamyśle przenośne i ułatwiające nakładanie sosu, jednak nie jest za specjalnie stabilne i nie ryzykowałbym łażenia z nim po mieście żeby nie ubabrać się sosem. A do obserwacji figuranta z samochodu bardziej pasuje klasyczne wiaderko (w ogóle pomysł na podawanie jedzenia w wiadrze bardzo mi pasuje jako że jem jak świnia). Sam kurczak to standard restauracji, natomiast pikantny w zamyśle sos był całkowicie nieostry (co akurat jestem w stanie zrozumieć - w stanach boją się pozwów typu "Moja córka zjadła ostry sos a nikt nas nie ostrzegł że jest ostry! Płakała dwa tygodnie"). W sumie - nic nadzwyczajnego, Hot Wings są lepsze.

Wczoraj widziałem reklamę czegoś nowego z KFC, bodajże 'Grander'. Nie wyglądał jakoś rewelacyjnie - ot większy hamburger, ale w ramach testów...

W przyszłości graficy sa jeszcze bardziej leniwi a dystrybutorzy bezczelni

Panie Staśku zdecydowałem że polska okładka będzie inna od oryginalnej, wrzuci tu pan jakiś statek kosmiczny z innego filmu najlepiej taki mało charakterystyczny żeby sie nikt nie przyczepił.

czwartek, 18 września 2008

Arcydzieła Kinematografii Światowej albo 'z budżetu starczyło na kamerę a nawet trochę zostało!'

Nowy cykl prezentujący najwybitniejsze dokonania filmowców z całego świata.

"Zombie Strippers" - taki pomysł musiał wypalić: wojskowy wirus zamieniający ludzi w krwiożercze zombie (a jakże, po obejrzeniu n filmów można odnieść wrażenie że celem wszystkich naukowców świata jest wywołanie apokalipsy zombie) zaraża striptizerki z nielegalnego (w otwierającej film rewelacyjnej sekwencji newsów jest informacja o delegalizacji pornografii przez administrację pozostającego na jużktórejśtam kadencji Busha [btw warto czytać paski informacyjne w tej scenie - o wykupieniu przez Arabię Saudyjską Białego Domu itd.]), którym nie przeszkadza to w dalszym wykonywaniu zawodu i zjadaniu klientów (tak to cały czas jest jedno zdanie). Film chwilami przesadza z poziomem obleśności żartu - spada nawet poniżej naszych knajpianych pogaduszek z kumplami, ale nic to, generalnie film humorem stoi i to chwilami całkiem niezłym (w swojej klasie). Do tego Jenna Jemeson, przedstawienie głównych postaw filozoficznych (do obejrzenia przed maturą!), zabawa konwencją i bezczelne nabijanie się z mniejszości etnicznych. Absolutna perełka do obejrzenia z rodziną w niedzielne popołudnie.

Australijski "Zombie z Berkeley" (Undead) zachwalał ktoś w Science Fiction & Horror (chyba jeszcze zanim mieli &Horror) i jak się okazuje całkiem słusznie. Na małe miasteczko spadają meteoryty zamieniające ludzi w zombie, bohaterka - tegoroczna laureatka Królowej Pastwiska za wiązanie bydła na czas próbuje akurat wyjechać z miasta gdy rozpętuje się piekło. Na szczęście z pomocą przychodzi tajemniczy nieznajomy - mroczny bohater w ogrodniczkach, słomkowym kapeluszu i w butach z ostrogami. Jak na tą klasę to zaskakująco niezły film, dają radę fabuła, efekty i twist na koniec. Do tego sporo humoru, w polskiej wersji spotęgowanego lektorem* - jedna z postaci: szeryf, przeklina non-stop, jego wypowiedzi to nieustający ciąg "fuckyoufuckingcocksuckerfuck!" ale w tłumaczeniu nie pada żadne przekleństwo aż do momentu uwaga "do diaska". Nie wiem czy to świadome nawiązanie do skeczu Stuhra ale ubawiło wszystkich setnie.
* Lektor jest fajny na imprezach gdzie ludzie nie znają angielskiego, trudno się czyta napisy i polewa wódkę jednocześnie.


"Martwe Mięso" kupiłem bo usłyszałem że w filmie jest krowa zombie. Krowa zombie! To chyba wystarczy za recenzję - takiej atrakcji nie można przegapić (choć można by się przyczepić że jest tylko przez chwilę i nie widoczna wyraźnie - ale hej, to oznaka dobrego horroru). Mięso z BSE zamieniło Irlandzkich rolników w zombie, 'miastowa' dziewczyna zachowująca podejrzanie zimną krew (i rzucające butami na obcasach niczym shurikenami) próbuje przeżyć i dostać się do cywilizacji. Ładne wiejskie plenery, irlandzki akcent, wspominałem o krowie zombie?

"Ognisty Przybysz" na pudełku ma nalepkę "Na podstawie pomysłu Williama Shatnera" co jest dziwne bo raczej nie ma się czym chwalić patrząc na jego poprzednie dokonania ("I'm William Shatner I can screw anything"). Ze Słońca przybywa żywy ogień potrafiący samemu się przemieszczać i opętywać ludzi (hej, to można podciągnąć pod ogniste zombie! to tematycznie by wyszło); przeciw niemu staje dwóch strażaków, podejmując nierówną walkę na przekór agentom złowrogiej Amerykańskiej Agencji Pożarnictwa. Smutne jest gdy w filmie klasy Z aktorzy próbują grać całkowicie na poważnie, prym w drewnie wiedzie tu Robert Beltran - jest jeszcze gorszy niż w Voyagerze, koleś musie mieć polskie korzenie. Film z tak złych że aż złych niestety.
Oceny filmów są oczywiście zbędne - jak wskazuje tytuł wszystko to są obowiązkowe arcydzieła.

Next on AKŚ! -> Death Race x 3!

Zrozumienie kontekstu: FAIL

Swoją drogą mój montaż i jakość zdjęć - fail :)

wtorek, 16 września 2008

Naming in use: co widzisz?

Oczywiście moja krótkowzroczność znowu mnie oszukała, po podejściu bliżej okazało się że jednak nie jest to najlepsza-nazwa-knajpy-ever :(

piątek, 29 sierpnia 2008

Na mieście: krewetkowy hamburger i inne opowieści


Po przeprowadzce z powrotem do lasu nie mam okazji pichcić (patelnia, cebula, czosnek + losowe produkty) za to w imię nauki zabrałem się za testowanie nowych i starszych produktów fastfoodowych. Na początek krewetkowy hamburger z Maca. Jak widać na zdjęciu (przepraszam za fatalną jakość zdjęć, robiłem je telefonem a on wymaga bardzo mocnego światła) w wersji IKEA - dostarczamy części i złóż go sam. Fatalne, mdłe jedzenie; krewetki wymagają jednak jakiegoś konkretnego sosu no i zupełnie nie pasują do bułki. Odradziłbym ale chyba od zeszłego tygodnia i tak wycofane z oferty.
Enchilades - z sieci GreenWay, miłe zaskoczenie bo gdy jadłem jakieś pół roku temu naleśnik był tak twardy że nie dał się kroić, zamiast ostrego sosu była zupa pomidorowa a wszystko było schowane pod grubą warstwą pietrzuszki. Tym razem naleśnik i sos (nawet delikatnie ostry) były ok a pietruszką sprzedawca dokładnie nie trafił i dało się większośc usunąć. Do zjedzenia ale raczej ostrożnie trzeba podchodzić bo to w końcu sekta - mięsa nie jedzą i w ogóle...


I jeszcze pozawarszawska ciekawostka - hot dog z budy nie zmienny od 15 lat! Zwykła bułka, zwykła parówka, kupa warzyw. Rewelacja!



hmm może jakiś fikuśny system ocen wymyślić?

Ostatnio czytane, na szybko

Z racji wolnego czasu nadrobiłem trochę zalegającego Marvela, głównie kaszany ale z paroma wyjątkami.

"Marvels" przedstawia historie uniwersum oczami fotoreportera, świetna historia w miarę wiarygodnej reakcji szarych ludzi na pojawienie się trykociarkich superherosów i realistyczne malowanie Alexa Rossa (Spider-Man wygląda jak dzieciak w piżamie i kominiarce ale realistycznie). Do tego drugie 200 stron materiałów dodatkowych, skryptów, szkiców, ciekawostek i generalnie dobrego stuffu. Jedna z fajniejszych rzeczy Marvela jakie ostatnio czytałem. "Deadpool Classics vol1" - pierwsze pojawienie się, dwie pierwsze miniserie i pierwszy numer własnej serii. Miniserie nie są tak zabawne jak poźniejsza seria i nastawione raczej na bezmyślną akcję, ale mi się wszystko z Deadpoolem podoba* więc generalnie plus. "Marvel Zombies" i "Dead Days" - rewelacja! Są zombie - to chyba wystarczy :) "Ultimate Spider-Man" szczerze mówiąc nie mam pojęcia dlaczego mi się spodobało chyba lubię czytać już znane historie jeszcze raz bo na pewno nie przez rysunki (mam wrażenie że Bagley rysuje jakieś zdeformowane twarze, a do tego sprawia wrażenie że nie chce mu się tła rysować i są strony tylko ze zbliżeniami)

Bardziej kaszaniarskie: "Ms. Marvel" - pomysł na blondynę latającą w kostiumie kąpielowym i kozakach podobał mi się sam w sobie ale okazało się bardziej tandetne niż się nastawiałem. "Avengers Disassembled" Mucha Komiks zapowiada jako wzruszającą epicką historię. Rili? Po lekturze zastanawiam sie jak ta supergrupa przetrwała tyle lat w ogóle. "Death of Captain America" - najwyższa pora, szkoda tylko że mu Iron Man łba nie urwał jeszcze podczas civil war. "Spider-Man - back in black" - spider robi się zły i bezwzględny! Ale tylko przez chwilę, właściwie to zaraz mu przechodzi. "Skrzywdziłeś moją rodzinę, zabiję cię i nie ma od tego odwrotu! Albo dobra tylko cię pobiję. Nie za mocno." No i coś z DC**: "Wonder Woman: Amazon Attack!" - Amazonki atakują USA, nie wiem jak można było zmarnować taki potencjał. Nie mówię nawet o tym że przy jednym posiedzeniu z piwem przerobilibyśmy z kumplami scenar na oskarowego pornola ale to nawet komiks o wojnie nie był tylko jakieś luźno powiązane scenki obyczajowe.

*a teraz 'Your Deadpool moment' odc1:



**przy okazji DC, w Wizardzie mieli reklamę Final Crisis, która szła jakoś tak: "Czy pamiętasz gdzie byłeś gdy zginął Martian Manhunter?"
Tak, w pracy, zaraz po ściągnięciu skanu

piątek, 15 sierpnia 2008

Mysz testowa


Test szybkiego malowania drużyny do Blood Bowla

1 - obszary skórzaste: Tallaran Flesh, obszary futrzaste: Khemri Brown
2 - porządny wash z Devlan Mud
3 - drybrush poprzednimi kolorami
4 - metalowe częsci: Boltgun Metal, paski i ubranie: Scorched Brown
5 - metal: mocny wash Devlan Mud, paski: rozjaśnienie Dark Flesh
6 - rdza, pazury, oczy, numer zawodnika i reszta drobiazgów

btw Gimp zasysa

czwartek, 7 sierpnia 2008

Blog Leniwego Hobbysty: mroook


Jakiś czas temu GW wypuściło nowe figurki do Vampire Counts - w tym kilka rewelacyjnych zestawów plastików, do tego całkiem nowe wampiry. Konrada von Carsteina kupiłem ot tak, tylko do pomalowania, imho jedna z najlepszych figurek GW ostatniego czasu. Dziewuszka jest z Hasslefree Miniatures - "teenage vampire hunter, żaden plagiat".

Robienie fotek to straszna frajda, tu miałem ubaw jak robiłem 'sceniczne' światło żeby oświetlić tylko figurki a tło mniej - jedną ręką trzymając 'lejek' z gazety na lampie, drugą robiąc zdjęcie, trzecią przytrzymując tło.
BTW ma ktoś pomysł na wysychające farby?

środa, 6 sierpnia 2008

Języki obce: jak kurwa nie?! o_O

Ostatnio czytane, na szybko: IDW

Wpadło mi trochę stuffu z IDW Publishing:
"Keep" - na podstawie powieści F. Paula Wilsona, w czasie Drugiej Wojny Światowej grupa niemieckich żołnierzy trafia w opuszczonym zamku na, jak się wydaje, wampira. Przy porównaniu z książką trochę zawodzi - głównie przez tempo: wszystko dzieje się imho za szybko, nie ma czasu na budowanie klaustrofobicznego klimatu. Rysunki też niespecjalnie pasują (gdzie jest mrok, mrok gdzie jest?) a w niektórych momentach są po prostu nieczytelne (bez znajomości pierwowzoru chyba za cholerę nie można by się domyślić że to coś co wypadło z Glenna to pocisk). W sumie jednak mocna średniawa.
"Dominatrix" - zawodowa domina zyskuje supermoce i walczy z rządowym spiskiem, świetny campowy pomysł całkowicie zwalony. Kiepskie jest wszystko od scenariusza (starczyło go na pierwsze 20 stron) do rysunków (postacie odróżniają się głównie kolorem włosów, po zmianie rysownika już w ogóle nie wiadomo kto jest kim). Żeby choć zabawny był. Zły, zły komiks i tyle.
"Remains" - bardzo zacny horror o zombie. (Zombie! Już za to dostaje parę punktów ;) Krupier i 'egzotyczna tancerka' z kasyna w Reno próbują przeżyć w zainfekowanym mieście. Ale z czasem jest coraz trudniej, zapasy sie kończą a zombie zaczynają się zachowywać coraz bardziej świadomie i nawet mówić. Gotowy film.
"Road to hell" - w zasadzie Silent Hill: grupa przyjaciół trafia do miasteczka z piekła rodem (w tej roli niestety nie nasz nadmorski Hel). Wtórne a do tego znowu rysunki wyjątkowo kiepskie - ludzie wyglądają jak sklonowani + różne fryzury.
"Tank Girl - the gifting" - cudo! Świetne rysunki Ashley Wooda - mogą w pierwszej chwili wyglądać jak walnięte na odwal szkice ale są doskonale pasujące do klimatu historii, plus kolorki nałożone trochę 'z grubsza' rastrami. Do tego cudownie absurdalne i wyjątkowo niestosowne scenariusze. Dawno nic mi tak humoru nie poprawiło.
"Supermarket" - osierocona dziewczyna musi przeżyć w mieście przyszłości, uciekając przed yakuzą i szwedzkim syndykatem porno. Fajny lightowy kryminałek z ładną kreską i przesłaniem (że pieniądze są złe, albo że pieniądze są dobre, w zasadzie przesłanie było dla mnie trochę niejasne :))
Subiektywna ocena dziada: na sześc komiksów dwa są dobre (Tank Girl i Remains), dwa średnie (Twierdza i Supermarket) i dwa do kosza (Dominatrix i Road to hell), statystycznie tak sobie ale miło przeczytać coś amerykańskiego i nie o trykotach.

poniedziałek, 28 lipca 2008

Blog Leniwego Hobbysty: nareszcie!

W końcu coś skończyłem malować! Zhanshi do Infinity, malowałem ich od chyba listopada zeszłego roku, w międzyczasie zdążyły wyjść ich nowsze wersje, a mi się udało przeprowadzić z lasu i z powrotem. Coś mi ostatnio paćkanie nie idzie, motywację z reguły mam jak akurat w robocie jestem...
Ładnie pomalowanie figurki i więcej o Infinity można znaleźć na blogu polskiego main mana tego systemu - Akhada.

Edit posta po pytaniach z forumka:
Tło to klocuszki Hexagon z rosyjskiej firmy Technolog, tu akurat z zestawu startowego Urban War złożone wg instrukcji. Mam jeszcze dwa pudła i zbieram się żeby coś konkretnego z nich zrobić, choć żeby się nadawało na teren trzeba by sklejać i dołożyć trochę stuffu (np rury! Kupiłem 200 słomek w Ikei za 1,99 :)))*. Podłoga i drzwi są z planszowego Dooma.
Całość wygląda tak:

*uśmiech Christofa (tm) - kolejne nawiasy to dwa podbródki :)))

Języki obce: "Grupa, która tego nie zrobi"

Ostatnio czytane, na szybko: wyprzedaż - końcówki serii

Skończył się "Y: the last man", imho jedna z lepszych serii ostatnich lat. To (bardzo z grubsza) połączenie Seksmisji i Mad Maxa o ostatnim mężczyźnie na Ziemi gdzie wszystkie samce ssaków zginęły w jednym momencie z niewiadomej przyczyny. Bohater nie jest wybrańcem ani wyjątkowym herosem, ot przeciętny niespecjalnie bystry kolo, który przeżył zagładę przypadkiem. Przyczyny epidemii były już wyjaśnione w poprzednim tomie, w tym kończą się pozostałe wątki - siostry bohatera, jego dziewczyny, jego ochroniarza i ścigającej ich psychopatycznej izraelskiej generał. Jest dość dramatycznie, o happy endzie nie ma mowy i takie zakończenie bardzo mi podpasowało. Sama końcówka, wzorem wielkich klasycznych powieści jak np "Harry Potter" jest umiejscowiona lata po głównym wątku i pomaga definitywnie zamknąć cykl (o ile Vertigo nie wpadnie na "genialny" pomysł prequela/spin-offa/innego barbarzyństwa).

W "Astonishing X-Men" skończył sie run Whedona (teraz będzie pisał Ellis), nie tak tragicznie jak "Y" bo jak wiadomo w universum Marvela "śmierć to obrotowe drzwi" niemniej jednak cieszy brak szczęśliwego zakończenia. Sam komiks rewelacyjny jeżeli chodzi o 'język' - rozrysowanie i tempo paneli (wiem, brzmi to jak bełkot ale nie wiem jak to wytłumaczyć), widać że Whedon to czuje; sam scenariusz to ratowanie ziemi przed kosmitami - nic specjalnego ale za to jak zawsze ze sporą dawką humoru.

"Deadpool vs. Marvel Universe" to ostatni TPB serii Cable & Deadpool, z bonusem w postaci braku Cable. I dobrze zdecydowanie wolę Deadpoola solo. Ta seria akurat kończy się klasycznym Happy Endem, Wade w końcu zostaje (prawie) uznanym superbohaterem pomagając Avegers uratować Nowy Jork przed dinozaurami opętanymi symbiontami Venoma (serio! It's both cool and stupid!). Niedługo startuje kolejna solowa seria Deadpoola a na dodatek będzie w nowym filmie o Wolverine, jest dobrze. Chimichanga, chimichanga, chimichanga!

"Understanding Comics" Scotta McClouda - rewelacyjna książka opisująca mechanizmy 'działania' komiksu, przy okazji zahacza o postrzeganie rzeczy i czasu, historię i różnice komiksów na świecie i cały przekrój pokrewnych tematów. Teoria komiksu (i przy okazji innych mediów) opisana w bardzo drobiazgowy sposób. Lektura obowiązkowa. Też McClouda "Reinventing Comics" to z kolei jego manifest jak komiks powinien wyglądać. Kontrowersyjnie ale bardzo ciekawie, choć jego entuzjazm co do przyszłości komiksu w internecie jest chyba przesadzony. Ja tam lubię papier :)

Inny stuff: "Thunderbolts" Ellisa - fajne, grupa marveloskich villianów (dowodzi Norman Osborn, w ekipie Venom, Penace*, Bullseye i jacyś państwo, których nie znam) łapie niezarejestrowanych herosów dla rządu USA, knowania wewnątrz grupy, propaganda sukcesu w mediach, klimacik. "Phoenix - Endsong" - kupa nieprzeciętna, rysunki fajne. Drugi tom ósmego sezonu"Buffy" - wiadomo jestem bezkrytyczny ;) 10 tom "Fables" "The Good Prince" - trzyma jakiś poziom ale osobiście niespecjalnie mi podszedł, cały tom jedzie na Deus ex machina.

* Kolo wcześniej znany jako Speedball, po tym jak spowodował katastrofę rozpoczynającą Civil War jego moce się zmieniły i może z nich korzystać tylko gdy odczuwa ból. Marvel ma w końcu masochistycznego bohatera, pozazdrościli DC Wonder Woman.

środa, 16 lipca 2008

Mutant Chronicles daje rade!

Internet jest niesamowitą rzeczą, nie tylko umożliwia przesyłanie informacji na olbrzymie odległości ale także najwyraźniej w czasie. Można już znaleźć oczekiwany z niecier- pliwością przez "środowisko" niewydany jeszcze film na podstawie RPGa Mutant Chronicles. Może "na postawie" to za mocne słowa, powiedzmy "inspirowanego".
W dalekiej przyszłości Mega korporacje walczą ze sobą o ostatnie zasoby Ziemi, gdzieś na terenach dzisiejszej Polski wymiana ognia artyleryjskiego między Bauhausem i Capitolem odkrywa i niszczy Pieczęć, uwalniając na świat, po raz kolejny, plagę Nekromutantów. Podczas gdy najbardziej wpływowi i bogaci ewakuują się poza planetę grupa straceńców ze wszystkich Megakorporacji (w tym walczący ze sobą na początku filmu Mitch Hunter i Max Steiner) rusza na misję w celu zniszczenia Maszyny - urządzenia zamieniającego ludzi w mutantów.
Jak widać "oficjalna" historia z fluffu jest przepisana od nowa. Postacie z Drugiej Wojny Korporacyjnej są wstawione w czasy Exodusu, Pieczęć jest na Ziemi i jest otwarta dużo wcześniej... Zmian jest mnóstwo ale dla odbioru filmu nie mają znaczenia jeśli ktoś nie jest fanatycznie przywiązany do świata z MC. Sam film nie zawodzi jako niskobudżetówka klasy B. Zabija klimatem. Projekty broni, budynków i steampunkowych pojazdów są rewelacyjne (latające parowozy!). Wszystko jest brudne, mroczne i dołujące, happy endu też nie ma się co spodziewać. Jak będzie w kinach idę na pewno.


piątek, 27 czerwca 2008

Ostatnio czytane, na szybko: Amerykańskie Lewicowe Trykoty i Polska Fantastyka Prawicowa (tm)

Authority - swego czasu seria wzbudziła sporo fajnych flejmów na forach między zwolennikami wielbłąda dwugarbnego i jednogarbnego. Nie jest to imho jakiś niesamowity przełom w historiach o superbohaterach jak chcieli by zwolennicy ale też z drugiej strony odstaje na plus od amerykańskiej średniej z tamtego okresu. W założeniach Authority mieli się tym odróżniać od reszty komiksowych supergrup że naprawdę zmieniają świat, i faktycznie w późniejszych numerach, w przerwach między mordobiciami z innymi trykotami, obalają dyktatury, rozbrajają armie a pod koniec serii przejmują władzę w Stanach Zjednoczonych. Mimo (a może przez nie) ekologiczno-lewacko-utopijnych wzniosłych celów bohaterowie są wyjątkowo antypatyczni i szczerze mówiąc najbardziej pasowały mi odcinki gdy Authority zostali zastąpieni przez nową grupę sponsorowaną przez najbogatsze państwa i korporacje świata (z liderem - brytyjskim futbolistą kojarzącym mi się z Vinnie Jonesem). Mimo wszystko - do przeczytania.

Planetary - też z Wildstormu i też Ellisa ale seria zdecydowanie różna i o kilka klas lepsza od Authority. Tytułowa grupa to 'archeolodzy niemożliwego' - badają mity i tajemnice przeszłości. To właśnie ten klimat odkrywania tajemnicy tak bardzo mi podpasował. Kolejne części są luźno związane ze sobą (przy Transmetropolitanie zauważyłem że zdecydowanie wolę Ellisa w krótkich zamkniętych formach) i z reguły nawiązują do konkretnych pozycji lub bazują na pewnych archetypach popkultury. Są więc odcinki o wielkich japońskich potworach, zmutowanych mrówkach z pustyni, zaginionych plemionach albo tajnych technikach kung fu, są też bezpośrednio nawiązujące do innych komiksów, piszące od nowa znanych bohaterów. Niesamowita, wciągająca seria, streszczająca popkulturę XX wieku, z idealnie pasującymi nieprzeładowanymi szczegółami rysunkami Johna Cassadaya. Mjut.

Doom Patrol, run Granta Morrisona - 'stara' seria z początku lat dziewięćdziesiątych. Wyjątkowo nieortodoksyjna jak na amerykańskie 'trykoty'. Delikatnie mówiąc. Rewelacyjny, cudowny komiks, którego za cholerę nie potrafię opisać, jak nie można opisać absurdalnego snu. Można opowiedzieć fragmenty: obraz zjadający Paryż, żywa ulica transwestyta, Flex Mentallo napinający przez miesiące mięśnie żeby Pentagon zmienił kształt na okrągły. Ogólny zarys fabuły jest trywialny: grupa superludzi walczy z różnymi zagrożeniami. Ale już sama grupa jest dziwna a przeciwnicy to groteskowy, psychodeliczny freak show. Swoją 'muzę' Morisson pośrednio ujawnia gdy przeciwnicy Doom Patrolu znajdują potężny artefakt: rower Alberta Hoffmana, którym wracał z laboratorium po pierwszym zażyciu LSD. Komiks chwilami ciężki w odbiorze, nie tylko fizycznie przez chwilami 'mało popularne' angielskie słownictwo i zabawy językiem (ludzie mówiący tylko anagramami, albo układający zdania by początki wyrazów tworzyły 'nowhere') ale warty każdej chwili czytania.

Nadrabiam krajową fantastykę. Na początek poszła 'Apokalipsa wg Pana Jana' i 'Ostatni zjazd przed Litwą' - olaboga, mój ulubiony gatunek to bzdurne czytadła takie dla relaksu ale ile można o alternatywnej Polsce pisać? Polska jako supermocarstwo, Polska po wojnie atomowej, Polska kolejny raz zdradzona przez sojuszników, to już jakieś leczenie kompleksów jest. Do tego kwiatki typu morze podchodzi pod Poznań ale w Wiśle jest niski stan wody. Nie były oczywiście jakieś całkowicie tragiczne bo, co dziwne, mimo że mnie irytowały to i jednocześnie wciągały. '2586 Kroków' Pilipiuka z kolei pozytywnie zaskoczyło bo kojarzył mi się z 'disco polo fantastyki' - Wędrowyczem, a tu zbiór całkiem fajnych opowiadań w tym jedno rewelacyjne o bardzo wczesnych kontaktach z Marsem i pierwszych próbach wystrzelenia pojazdu w kosmos (bardzo podobny wątek był w jednym z odcinków Planetary). Na koniec pierwszy tom antologii 'Niech żyje Polska, hura!', nie jest na szczęście tak radośnie prawicowo propagandowy jak by wskazywał tytuł. Więcej jest fantastyki niż martyrologii (żenujący 'Brulion' ciągnie średnią w dół) w tym dwa, chyba najdłuższe w książce, rewelacyjne opowiadania Komudy i Kołodziejczaka (Komudy wcześniej nie czytałem, muszę poszukać pozostałych książek).

o loool napisałem 'archetyp', w następnym poście będzie 'oniryczny'