opowiadanie - 14 Regiment

14 Regiment

Wenus. Odprawa. 
-Żołnierze czeka was zadanie niehonorowe będziecie walczyć w mundurach innej korporacji i jeżeli operacja się nie uda nie będziecie mogli liczyć na naszą pomoc. Zrzucimy was w południowo-wschodniej części kontynentu Isztar.  Na projektorze pojawiły się omawiane tereny, z zaznaczonymi głównymi bazami  Bauhausu. 
-Tam będąc na terenie wroga będziecie musieli opanować bazę w której testuje się najnowszy rodzaj pocisków. Baza ta jest tak tajna, że tylko najwyżsi dowódcy księcia Wolfganga Bosha wiedzą o jej istnieniu. Musicie ją zniszczyć, ponieważ ta broń mogłaby spowodować w przyszłości ekspansję Bauhausu na nasze tereny. To wszystko! Niech Bóg będzie z Wami! Oficerowie wstali w milczeniu wychodząc z sali.
Lotnisko New Shire. 
-Jak to kapitanie, mamy naprawdę używać mundurów Cybertronicu? Ludzie są niezadowoleni, co mam im powiedzieć? 
-Sierżanicie, wiem że dla was to plama na honorze, ale dla Jej Imperialnej Jasności Viktorii Paladine jak będzie trzeba popędzę was z gołymi dupami !!! wrzasnął York, Ghurk błyskawicznie sięgnął po swojego Khukri ale oddział Policji Wojskowej był przygotowany na taką ewentualność, wiedzieli doskonale, że do tego samolotu pozbawionego jakichkolwiek znaków miał wsiąść 14 Regiment Czerwonych Beretów. Ponad 90 % służących w nim żołnierzy w większości była czystej krwi Ghurkami. Dlatego PW zgromadziła  swoje największe siły. W głowę sierżanta celowało kilka luf, pakujący się żołnierze 14 Reg. Znieruchomieli a po sekundzie każdy trzymał w dłoni swój Khukri. Powietrze natychmiast zgęstniało. Porucznik McDenil z MP opanowanym głosem powiedział. - Tylko spokojnie, schowajcie noże. Ghurkowie popatrzyli na sierżanta i wykonali polecenie porucznika. -Sierżancie Rakhmi słyszał pan odpowiedź kapitana. Ghurk dalej patrzył z nienawiścią na Yorka ale schował ostrze. -Odmaszerować! Sierżant odwrócił się wziął swój worek i wsiadł do samolotu, pozostali żołnierze wrócili do swoich obowiązków. 
-Dlaczego go pan nie aresztuje, poruczniku? Zapytał purpurowy na twarzy York. McDenil zapalił papierosa, zaciągnął się, wypuścił dym. - Kapitanie, zdaje pan sobie sprawę że on się zemści? Powiedział zupełnie ignorując pytanie wyższego stopniem oficera. -Ci ludzie są najlepszymi, żołnierzami w naszym układzie planetarnym. Wilki czy oddziały specjalne innych korporacji nie dorastają im do pięt. Ich przodkowie byli żołnierzami jeszcze na starej ziemi, są także najbardziej okrutną nacją jaką znam. Porucznik zaciągnął się  znowu. Kapitan York przerzucił tylko swój plecak przez ramię, pokiwał głową i mruknął odchodząc w stronę samolotu. -Odpierdol się  psie! 
Po chwili samolot zaczął kołować.

Dżungla. Południowo-wschodnia część kontynentu Isztar. 
Do Kapitana Yorka podszedł porucznik  Jind Mahi. -Wszyscy już są. Powiedział. 
-Dobrze, zbierz ich i ruszamy natychmiast. Ghurka odszedł, pokazał jakiś gest w stronę siedzących ludzi, ci wstali zabrali plecaki i wpatrywali się w dowódcę. “Dobrze, faktycznie są tacy jak ich sobie wyobrażałem”  pomyślał York. Przekazał dane podwładnym i ruszyli. Mieli przed sobą jakieś 12-14 dni drogi przez dżunglę, załatwienie sprawy i powrót do miejsca z którego może ktoś ich zabrać, jeżeli się spóźnią to można od razu sobie strzelić w łeb. Transport przyleci w umówione miejsce dokładnie za 14 dni, wyląduje poczeka godzinę i odlatuje.

Dzień 3. Wieczór. Oddział kapitana Yorka. 
-Trzymajcie go do cholery! - wrzeszczał sanitariusz Wakkli, żołnierze przytrzymują rzucającego się  kolegę, którym wstrząsają straszne drgawki. Zaraz zrobię mu zastrzyk to mu pomoże. Ok. Puśćcie go, zaraz mu przejdzie. Po chwili żołnierzem przestają rzucać drgawki. -Ten idiota stanął na Wenusjański Pokrzyk, przez kilka dni nie będzie w najwyższej formie. Ghurkowie uśmiechnęli się nie wydając żadnego odgłosu. -Zostaw go, jest nowy. Na dźwięk tego głosu kapitan York skamieniał odwrócił się. “Rakhmi, nie wiedziałem że jest w moim oddziale, musiał dotąd iść cały czas na szpicy, w takim razie muszę go mieć na oku”

Dzień 5. 
-Ciągnąć! Powiedział porucznik  Jind Mahi. Po chwili lina służąca do przeprawy przez rzekę była już zwinięta, strzelec Bahi cały mokry przewiesił ją sobie przez ramię i pobiegł za oddalającym się oddziałem. Kapitan York idąc jako jeden z ostatnich rozmawiał z sanitariuszem. – To nie najlepsze wieści, cholerna dżungla , w naszej części nie ma takich robali i innych syfów gotowych znieść człowiekowi jaja w każdej części ciała do jakiej się dostaną. Jakie są szanse że on przeżyje?  Wakkli popatrzył na czubki drzew gdzie właśnie usiadł jakiś niebiesko żółty ptak. –Małe, pasożyty już się tak rozmnożyły, że nie daję mu szans na wieczorny posiłek.  „To już piąty,  dwóch zamykający oddział żołnierzy zaatakował jakiś czerwony zwierzak, jednego udusiły liany,  ten młody zmarł wczoraj,  szeregowy Arihli nie dożyje jutra. Nie spotkaliśmy jeszcze wroga, a już straciliśmy pięć osób. Pieprzona dżungla” pomyślał York pociągając łyk wody z manierki. -Co jeszcze się zdarzy? Powiedział spoglądając na sanitariusza ale ten tylko wzruszył ramionami i odszedł w stronę niesionego na noszach Warahabiego.

Dzień 7. 
Nadeszła noc, gęsta i wilgotna. Oddział nie zatrzymywał się od 8 godzin. Kapitan York zrobił się nerwowy i cały czas poganiał. – Szybciej do cholery!! Musimy się śpieszyć! Nagle idący na przedzie strzelec Bahi podniósł zaciśniętą pięść, kolumna natychmiast się zatrzymała. Ludzie przykucnęli przy ziemi odbezpieczając swoje AR 3000. Wszyscy znieruchomieli, słychać było że coś przedziera się przez dżunglę w ich kierunku. Rozległo się coraz bardziej narastające grrr, grrrrr i z gęstwiny wysunął się olbrzymi łeb gada. Grrrr zagrzechotał, i rzucił się na najbliższego Ghurka, ten zdążył jeszcze nacisnąć spust ale seria ledwie drasnęła bestię. Zginął sekundę po tym rozszarpany olbrzymimi szczękami. Operator SSW4200P chciał strzelić do biegnącej bestii, nagle eksplodował, pocisk kumulacyjny rozerwał mu klatkę piersiową. Nogi zrobiły jeszcze krok i upadły. Pozostali dopiero teraz dostrzegli siedzącego na bestii jeźdźca. Ten był bardzo szybki i wykorzystał moment zaskoczenie, seria z MP - 105  powaliła następnego Ghurka. 
-Następny z lewej! Wrzasnął Bahi i momentalnie strzelił do nowego przeciwnika. Ten nie miał tyle szczęścia co poprzednik i jego głowę rozerwało jak uderzonego arbuza. Jednak jego Saurian był na tyle szybki że zdążył rzucić się na sanitariusza Wakkliego, odgryzając mu prawą rękę. Kapitan York nie po to przeszedł szkolenie w bazie Strathgordon i uczestniczył w kilku misjach na terenie wroga, by stracić głowę w takich sytuacjach. Bestia trzymała w pysku wierzgającego się sanitariusza i starała się rozerwać go łapą, gdy York podszedł do niej na odległość dwóch metrów i strzelił jej kilka razy w głowę. Potwór przewrócił się martwy. Wakkli leżał już w kałuży krwi, starając się coś powiedzieć. York pochylił się nad nim. –Mój Khukri, gdzie jest mój Khukri? Strużka krwi ciekła mu z ust. – Został w bazie. Chłodno odparł York. Ranny starał się włożyć swoją jedyna ręką pod mundur, ciągle powtarzając –Khukri, Khukri .....jest. Uśmiechnął się a jego oczy pokryła mgła. Odgłosy strzałów wyrwały kapitana z otępienia i przywróciły mu trzeźwy ogląd sytuacji. Następny huzar leżał martwy, Saurian umierał parę kroków dalej. Gdzieś kilkanaście metrów dalej w gęstwinie trwała wymiana ognia. Kapitan zaczął biec w tamtą stronę. Przebiegając koło huzara zauważył numer jednostki. 103 Reg. Jezdnych Huzarów. „103 przecież to sławny regiment księcia Maksymiliana z 23 Zespołu Uderzeniowego, co oni robią na terytorium Bosha?” Kolejny wybuch  oznaczał ze huzar użył swojej lancy. Po chwili wszystko ucichło. Kapitan wyszedł z gęstwiny skąd dobiegła eksplozja. – O kurwa! Na środku polanki leżało kilka może kilkanaście ciał. Trudno było powiedzieć ile bo żadne nie było kompletne. Właściwie to leżały same kawałeczki mięsa. Jedyne co można było rozróżnić to resztki Sauriana. Pozostali żołnierze wychodzili z gęstwiny na polankę, pojedynczo i grupkami. Rakhmi podszedł do kapitana. – Zabiliśmy jeszcze trzech. Pozostałych dwóch się wycofało.  –Dziękuję, Dajcie medpacka opatrzę wam ramię. Kiedy York odkażał i bandażował rannego z lasu wyszedł podporucznik Madhusudan. Obejrzał się i ruszył w kierunku dowódcy. 
-Zabiliśmy w sumie 4 .. Ghurk rozglądnął  się po pokrytej szczątkami polanie. –Hmm ...5 znaczy się. Dwóch wycofało się i porucznik Jind Mahi z 3 ludzi podążył za nimi. 
Oddział odszedł kilkaset metrów dalej pozostawiając dżungli sprawę zatarcia śladów. Wenusjańska fauna z pewnością doceni ten gest. Zatrzymali się, kapitan wezwał podporucznika Madhusudana. –Potrójcie warty, odpoczniemy parę godzin, zajmijcie się rannymi. Niech porucznik Jind Mahi zda mi raport jak wróci.

 York śnił, wydawało mu się że jest ze swoją żoną Mary i córeczką Lilly. Są na pikniku i grają w piłkę. Wszyscy się śmieją. –Kapitanie, kapitanie. Otworzył oczy, wyszedł z moskitiery. To Jind Mahi. –Chodźmy chcę panu coś pokazać. Szli jakieś 45 minut, przedzierając się przez gęstwinę. –Co z moim raportem? Zapytał York, porucznik użył maczety do przecięcia liany. –Cholera, godzinę temu gdy wracaliśmy wycięliśmy ścieżkę a już zarosła. Raport : zabiliśmy 5 Jezdnych Huzarów, dwóch się wycofało. Byli dla nas za szybcy ale poszliśmy ich tropem. Nasze straty to 11 zabitych i 6 rannych w tym jeden ciężko. Ten na polance to był kapitan. Wysadził się zabijając 5 naszych, 3 raniąc. 
-Musimy się śpieszyć. Przerwał mu York. –Tamci na pewno już zdali raport o spotkaniu z nami. Prawdopodobnie wysyłają w tej chwili jakąś grupę żeby nas przejęła. Muszę wysłać sygnał do pozostałych 3 grup. 
-Pozostałych 3 grup? Powtórzył porucznik. Kapitan pierwszy raz zauważył emocje na twarzy tego człowieka. 
-Tak, wysłano nas i 3 inne grupy. Oni mają za zadanie ściągnąć na siebie uwagę Bosha. 
-To wiele wyjaśnia, ale z tym sygnałem to niech pan zaczeka kapitanie, aż dojdziemy na miejsce. Rzekł Jind Mahi, znowu używając maczety do przecięcia kolejnych lian. Szli jeszcze kilka minut, wycinając sobie drogę przez dżunglę. 
-To tutaj. Wyszli na łąkę która zupełnie nie pasowała do tego miejsca, pokrywały ją tylko mech i niskie trawy. –Znaleźliśmy tu kilka puszek które po rozpyleniu blokuje na kilka godzin ekspansję roślinności. Wyjaśnił Jind Mahi zdumionemu kapitanowi. –Wygląda to na ich bazę. Powiedział York, po przejściu kilkunastu metrów. –Tak, w tych skrzynkach jest prowiant. Mówiąc to Jind Mahi pokazał skrzynie. –Wygląda na to że spędzili tu kilka ładnych tygodni. Ale nie po to pana tu przyprowadziłem. Tam jest jeszcze ciekawiej. Zbliżając się Yorkowi robiło się raz zimo, raz gorąco, przed oczami latały mu mroczki. Do kilku drzew poprzywiązywano kliku może klikunastu ludzi. Część była już w dość zaawansowanym rozkładzie, ale u niektórych widać było wyraźnie ślady po ugryzieniach Saurianów. Podeszli bliżej, York zauważył jednego z ludzi przywiązanego do ziemi. Podszedł. Ofiara miała odcięte ręce w łokciach i nogi w kolanach, była oślepiona. – Ten. Wskazał na leżącego Jind Mahi. –Został zastrzelony dziś, prawdopodobnie przez ewakuujących się stąd huzarów.  –Czyżby Maxymilian prowadził wojnę podjazdową przeciwko Boshowi? Wypowiedział głośno swoją myśl York. 
-Nie sądzę kapitanie. Walabri. Szeregowiec podszedł do leżących zwłok. –Niech pan spojrzy, wszyscy przy drzewach też to mają. York rzucił tylko okiem, miejsce w którym był znak i kolor było mu dobrze znane. Żołnierz miał wytatuowane pod pachę duże zielone C.

Dzień 9 
-Strzelaj, kurwa strzelaj, spal nas!! wrzeszczał Ghurka walcząc swoim Khukri z 3 Karnofagami. 
Oddział był w potrzasku, wpadli w pułapkę, zastawioną przez sługi Muawijhe. Z jednej strony Karnofagi zaatakowały grupa koło 10 z drugiej strony dwa oddziały nekromutantów trzymały oddział kapitana Yorka w szachu. - Spal nas, do cholery!! w komunikatorze wyli walczący wręcz Ghurkowie do obsługującego miotacz  ognia, ten jednak stał ze spuszczona głową a ślina ciekła mu z uśmiechniętych ust. Poznał prawdę Pana Szaleństwa. Do stojącego tak Ghurka podbiegł inny i uderzył z całej siły stojącego bezczynnie kolbą w twarz. Tamten upadając wypuścił MO i padł na wznak. żołnierz podniósł MO i pośpieszył spełnić prośbę przyjaciół. 3 ghurków walczyło wręcz z 8 Karnofagami. Wszyscy spłonęli. Trwała wymiana ognia z Nekromutantami. 
-Poruczniku Jind Mahi niech pan zajmie się tym z Oprawcą bo nas tu upiecze!! wrzasnął York. Porucznik wydał polecenie Ghurkowi nazywanym przez pozostałych Nieznanym. Ten skinął głową i zniknął w buszu. Wymiana ognia trwała jeszcze kilkanaście minut. Dwóch kolejnych Ghurkow przypłaciło to życiem. Nagle dał się słyszeć nieludzki wrzask. -Atakują!! wrzasnął Bahi. Podniósł karabin do twarzy i czekał. Z gęstwiny wybiegło 7 wrzeszczących i płonących Nekromutantów, strzelali gdzie popadnie. Kilka pewnych strzałów uwolniło te umęczone dusze. -Co to było? zapytał jeden z żołnierzy. -Powoli do przodu!! zabrzmiał w interkomach rozkaz Yorka. Berety powoli ruszyły. Po przejściu kilkudziesięciu metrów, Bahi zameldował. 
-To Nieznany. Po chwili York dotarł na miejsce. Spodziewał się zobaczyć martwego ghurka jednak to co widział zaskoczyło go. Odcięta głowa mówiła wszystko. Nieznany siedział oparty o jakiś kamień i tatuował sobie na ręce głowę zatkniętą na kiju. Obok leżał miotacz ognia Oprawca. -Wstańcie żołnierzu. powiedział twardo York. Brak reakcji ze strony Ghurka rozwścieczył kapitana, chciał coś powiedzieć gdy niewiadomo skąd  pojawił się Jind Mahi i powiedział- Teren czysty druga grupa Nekromutantów się wycofała. A nim niech się  pan nie przejmuje. On tak zawsze. York spostrzegł że pozostali żołnierze stojący w pobliżu tego  dziwnego Ghurka coś recytują. -Proszę o raport poruczniku. powiedział York na odchodnym.

Dzień 10 
-Tu się zatrzymamy. Powiedział York. -to będzie nasz najdłuższy postój. Jesteśmy jeden dzień drogi od naszego celu. Poruczniku Jind Mahi myślę że to będzie najlepszy moment, zbierzcie żołnierzy. Chcę im coś powiedzieć. Po kilku minutach. -Żołnierze jesteśmy dzień od celu, wypocznijcie jak możecie. Większość z nas nie dożyje powrotu do domu. Wysłałem wczoraj sygnał do innych grup mających za zadnie odciągniecie od nas uwagi przeciwnika. Chciałem wam też powiedzieć że jestem zaszczycony mogąc z wami służyć. Spocznij. 
Ghurkowie rozeszli się w swoich kierunkach został tylko York i Jind Mahi. -Tamte grupy, te hmmm... co mają odciągnąć od nas uwagę też walczą w nie swoich barwach? 
-Tak. odparł kapitan zapalając papierosa i wyciągając paczkę w stronę ghurka. 
-Nie, dziękuję. W któreś z tamtych grup walczy mój młodszy brat. 
-Przykro mi, dla tamtych grup nie ma nadziei. Twarzą Ghurka wstrząsnął tik. Zdenerwował się, nie dziwię mu się" pomyślał York" -Do jutra poruczniku. Jind Mahi nie odpowiedział.

Dzień 11 
Wieczór. 
-Kapitanie, ludzie są na pozycjach. Na zewnątrz są tylko wejścia do bunkra - laboratorium i dwa bunkry dla wartowników. Widocznie nie spodziewają się gości. Wieża jest już nasza, Nieznany się tym zajął. Przy wejściu do każdego bunkra znajduje się po dwóch strażników nasi snajperzy ściągną ich bez problemu. 
-Doskonale poruczniku, niech grupa dywersyjna się przygotuje. Zaczynamy za 10 minut. 
10 minut później :) 
Ogrodzenie po przeciwnej stronie eksplodowało zabijając przechodzącego tamtędy wartownika, równocześnie parę bzyczących jak pszczoły pocisków przeleciało nad fontanną powstałą z drutu kolczastego i ziemi, ukąszenia tych pszczółek powaliły strażników. Przez wyrwę wbiegało kilkunastu Ghurków, ostatni trzej rozsypali się dosłownie na małe kawałeczki kiedy z bunkrów odpowiedziano ogniem ciężkich karabinów. Imperialni żołnierze rozpierzchli się poszukując schronienia. Jednemu udało się przeczołgać pod nie pilnowane drzwi bunkra. Ładunek kumulacyjny był już przygotowany 
-Gotowy! Wrzasnął ghurka do interkomu. -Grupa Alfa przygotować się!! Jind Mahi odbezpieczył broń, to samo zrobił York i pozostali. 
-Odpalisz ładunek na trzy. powiedział York do ghurka pod drzwiami bunkra. W tym momencie drzwi bunkra otworzyły się i plunęło stamtąd ogniem, kilkanaście pocisków trafiło montującego ładunek. Wyłaniające się różnokolorowe czuby były aż nadto rozpoznawalne Jegrzy. Leżący w kałuży krwi i własnych wnętrzności Ghurk charcząc nacisnął guzik w 
momencie kiedy Jegrzy wybiegali z bunkra strzeljąac do pochowanych żołnierzy Imperialu. Ładunek kumulacyjny mający otworzyć drzwi bunkra eksplodował. Błysk oślepił wszystkich, po kilku sekundach ciszy nastąpił drugi mniejszy wybuch. 
-Droga wolna za mną! wrzasnął York i przebiegł przez wyrwę w ogrodzeniu. Dym gryzł w oczy kapitan biegł ze swoimi ludźmi, poletko przed bunkrem pokrywały resztki z oddziału Jegrów, stłoczeni przy wejściu Ghurkowie zakładali sobie opatrunki, część trzymała się za głowy. Porucznik Jind Mahi poszedł do jednego z nich i zapytał, tamten tylko wskazał na swoje uszy i wzruszył ramionami. 
-Są ogłuszeni, niech pan poruczniku weźmie 5 ludzi i sprawdzi bunkier. York  wskazał na pozostałych ci pobiegli za nim. 
Z drugim bunkrem nie poszło już tak łatwo. Wejście do drugiego bunkra skierowane było na wprost wejścia do laboratorium. Tam nad wejściami ulokowane były gniazda HMG-85T wzajemnie się osłaniały. Pomiędzy nimi leżało kilka ciał w mundurach Cybertronicu. York rozstawił swoich ludzi tak że byli po za zasięgiem ognia. 
-Kapitanie, bunkier jest czysty. zameldował przez interkom Jind Mahi. Drzwi drugiego bunkra otwarły się, kłęby pary buchnęły na zewnątrz. Charakterystyczne odgłosy hydraulicznych siłowników poruszyły masy żelaza, CKM zaczęły się kręcić wypluwając śmierć. Jeden za drugim wychodziły Wulkany z drugiego bunkra, pomalowane w maskujący deseń. York i pozostali otworzyli ogień ale pociski odbijały się od stalowych pancerzy krzesząc tylko iskry. 
-Granaty, granatami w nich! wrzeszczał York. Kilku ghurków sięgnęło do pasów. Jeden wychylając się żeby rzucić granat został ścięty na pół. -Spierdalać! wrzasnął ktoś i kilka ciał 
wyleciało w powietrze. Odgłosy hydrauliki zbliżały się ochraniane stalowymi pancerzami i ogniem CKMów. -Granaty, gdzie te pierdolone granaty!!! York przypominał wściekłego słonia, pod ogniem Wulkanów wybiegł ze swojej kryjówki podbiegł do rannego żołnierza przerzucił go sobie przez ramię, ghurk jęknął. Jeden z Wulkanów skierował się w stronę Yorka, ckm zaczął się kręcić. 
-Wybacz żołnierzu. Powiedział kapitan i kucnął osłaniając się rannym. Fontanna krwi i mięsa wyskoczyła z żołnierza kiedy dostał serię. York sięgnął do pasa zabitego -Są. Masz skurwielu! Granat eksplodował przed Wulkanem nie czyniąc mu większych szkód, drugi jednak zniszczył mu CKM. -Meine Waffe!!! usłyszał York. Siłowniki zasyczały Wulkan zaczął szarżę, koło kapitana świsnęło pancerny potwór przebiegł obok nie zatrzymując się jeszcze parę metrów. Stanął w bezruchu, kapitan wyciągnął swój pistolet czekając aż przeciwnik się obróci ale tamten tylko stał bez ruchu. Zza nieruchomego Wulkana wyszedł Nieznany ze swoją snajperką .Jego wzrok powiedział wszystko. Kolejny Wulkan eksplodował to ludzie porucznika Jind Mahi wynieśli z bunkra HMG-85T i zamontowali na trójnogu . "No to siły sie wyrównują" Następna chmura świadczyła o tym że kolejny pancerz uległ awarii. 
-Uszkodzili mu układ wspomagający, nie może się poruszać. Kilku beretów nie usłyszało komunikatu w interkomach i wyszli chcąc zając lepszą pozycję. CKM nie pozwolił im zrozumieć swojej pomyłki, może w innym świecie. Ludzie Jind Mahiego obsługujacy HMG-85T strzelali do kolejnego Wulkana gdy nagle pochłonęła ich kula ognia. 
-On ma wyrzutnię!!! Granaty, ma ktoś granaty?! trzeszczały interkomy. Berety strzelali ze swoich AR 3000 kule jednak nie wiele mogły zrobić tak opancerzonym kolosom. Co chwilę Wulkan z wyrzutnią posyłał pocisk w większe zgrupowanie ghurków, jęki świadczyły o tym jak celne były to strzały. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się podporucznik Madhusudan tuż za plecami Wulkanów. Wskoczył na stalowego olbrzyma, wpełzł pod klatkę chroniącą głowę w ręku zabłysło Khukri, głowa ze szpiczastym hełmem potoczyła się po trawie. Ostatni z Wulkanów zorientował się że coś sie dzieje z jego towarzyszem i zaczął sie obracać. Podporucznik Madhusudan krzyknął i skoczył, jednak i bauhausczyk był szybki. Złapał bereta 
za przedramię. 
-Und was? Ghurk syknął zamachnął się Khukri i dłoń razem z kawałkiem przedramienia została w stalowej pięści. Wulkan nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Na wskaźniki bluznęła krew a w oczach kierowcy malowało sie zdziwienie. W chwilę później nastąpił wybuch. Jind Mahi osmalony podszedł do Yorka. -Bunkry są czyste, znalazłem tam plany tego trzeciego lab-bunkra. Za drzwiami jest tylko mała wartownia i 300 metrowa winda w dół. 
-Doskonale poruczniku. Kapitan wydał kilka rozkazów. Berety podeszły pod drzwi trzeciego bunkra. Gniazdo HMG-85T nie mogło wiele zdziałać na bliskim zasięgu. Buuum!! Drzwi otwarte. Krótka wymiana ognia jeden beret martwy 2 rannych. 
-Czysto. zameldował sierżant Rakhmi. 
-Dobra, Bahi dawajcie prezencik! -Tak jest sir! i z dzungli wyszło dwóch ludzi niosąc ze sobą coś ciężkiego. 
-Postawcie w windzie! rozkazał York -Prawdopodobnie spodziewają się nas na dole i tam się umocnili. Spodziewają się że tam zjedziemy no to się trochę zdziwią. Jind Mahi po raz pierwszy się uśmiechnął. 
-Ustawcie czujniki tak żeby bomba eksplodowała kiedy drzwi się otworzą. Powiedział York -Jakie straty poruczniku? 
-Siedemnastu całych, 4 rannych a 6 ciężko, nie przeżyją, to wszystko co zostało. ponuro odparł Jind Mahi. 
-Tej 6 proszę podać najmocniejsze środki jakie mamy, nie możemy ich zabrać. Niedługo pojawią się tu posiłki. Dobra zbieramy się. 
Oddział wchodził do dżungli pozostawiając za sobą martwych i umierających towarzyszy. Nagle do Yorka podszedł sierżant Rakhmi 
-A co z tym wulkanem? pokazał na stojącego tyłem do nich Wulkana z zepsutą hydrauliką. 
-Jeżeli przeżyje, sam nie może wyjść z tego pancerza tak są one skonstruowane, a posiłki go odnajdą w porę to powie im że to Cybertronic na nich napadł. York uśmiechnął się na samą myśl jak Bosh zorganizuje misję odwetową. Kiedy układali rannych zabrał wszystkim ich Khukri, martwym również. "Wiec na pewno nie będzie z tym problemów, teraz jeszcze tylko zdążyć na umówione miejsce" 
-Teraz! Sierżant Rakhmi uruchomił windę. Ranni położyli się na ziemi, czas się zatrzymał. Czekali. Sekundy trwały jak minuty. Nastąpiło tąpnięcie, ci co stali zostali rzuceni na ziemię. Przypominało to małe trzęsieni ziemi. Po chwili nastąpiła cisza. Nawet dżungla się uciszyła. 
-Misja wykonana. powiedział York - Musimy teraz tylko się wydostać z tego przeklętego miejsca.

Dzień 12 
Od opuszczenia bazy Bauhausu minęło 15 godzin, nie było odpoczynku tylko chwila, kiedy jeden z rannych beretów przeszedł obok Kolconasiennika a ten wybuchł. Ghurk zmarł kilka minut później. Drużyna szła nadal. Nastał świt.

Dzień 13 
-Stać! powiedział sierżant Rakhmi -Postój! Żołnierze którzy nie stali na warcie natychmiast kładli się gdzie popadnie i zasypiali. Podporucznik Madhusudan poszedł do Yorka, kikut był zabandażowany ale obaj dobrze wiedzieli że pasożyty już się rozmnażają. 
-Myśli pan Kapitanie że zdążę? zapytał. York wyciągnął paczkę papierosów, wyciągnął w stronę podporucznika, ten wyciągnął jednego. 
-Dziękuję. Zapalili. 
-Jak on to robi że do tej pory niczym się nie zaraził? wzrok kapitana skierowany był na Nieznanego, który tatuował na ciele koleje głowy tym razem ze szpikulcem na hełmach. 
-On? Madhusudan zaciągnął się. 
-Od małego podaje się takim jak on specjalne wyciągi z roślin, przez to widzą oni przyszłość, im są starsi tym zwiększa się dawki żeby wizje były bardziej wyraźne. Te rośliny są trujące, wielu z nich umiera nim dożyją wieku kiedy mogą wstąpić do 14stki. Są jakby cały czas nieobecni, nigdy nic nie mówią dlatego tak ich nazywamy Nieznani. W jego organizmie jest tyle trucizny że mogłaby zabić nawet konia, dlatego pasożyty też nie przeżyją w jego ciele. 
-Nie myśl już o tym prześpij się. Zostało nam 20 godzin. Musimy zdążyć!

Dzień 14 
16 godzin 
-Są za nami!! Podporucznik Madhusudan zameldował Yorkowi i zrównał się z nim w marszu. -Przed chwilą wrócił Nieznany, ma nowe tatuaże. Komandosi i jezdni huzarzy. Mamy jakieś 4-6 godziny przewagi. York zapalił papierosa. -Cholera, przed nami bagna, będziemy odsłonięci. Musimy przyśpieszyć jak się da. Jezdni mówisz? Dogonią nas. Poruczniku! - Jind Mahi podbiegł do kapitana. - Wyznaczy pan 4 ludzi niech zastawiają za nami pułapki, ile się da.

10 godzin 
-Szybciej, ruszać się!!! wrzeszczał sierżant Rakhmi. -Szybciej do cholery! "Pierwszy raz słyszę jak ich popędza" myśl przebiegła Yorkowi przez głowę. "Co za cholerstwo taplamy się w tym błocku po pas a czas płynie" 
-Są! Komandosi, tam na zachodzie gdzie wyszliśmy z dżungli. 
-Dobra, poruczniku zaczaimy się na nich jak tylko przejdziemy przez to bajoro, jeszcze jakieś 100 metrów. Kilku żołnierzy strzeliło w stronę wchodzących na bagna komandosów dżungli. -Nie marnować amunicji! krzyknął Jind Mahi w tym momencie pojawił się ślizgacz uderzeniowy. Wziął kilku komandosów i ruszył w stronę ghurkow. Strzelec otworzył ogień. Fontanny wody uniosły się. Pudło. Kilka Beretów wyszło już na ląd, schowało się w gęstwinie i odpowiedziało ogniem. Ślizgacz zbliżył się o kilka metrów, strzelec otworzył ogień. Dwa berety zostaną karmą dla rybek. Nieznany wyszedł na brzeg przyklęknął, wyciągnął snajperkę z worka zabezpieczającego przed wodą. Wycelował. Puk. Głowa Strzelca eksplodowała. Kilku następnych ghurków weszło na brzeg. Jeden z Komandosów zrzucił ciało strzelca do bagna i zajął jego miejsce.  Pierwsza seria przeszła koło beretów, następna jednak była celniejsza. Kolejny ghurk osunął się na dno. Ślizgacz był coraz bliżej, odezwały się obrotowe strzelby Komandosów. Ostatni ghurka wychodzący na brzeg padł na twarz, cieniutka strużka płynęła z potylicy barwiąc wodę na czerwono. Bahi przymierzył, strzał. Ślizgacz zwolnił nagle zrobił gwałtowny zakręt i uderzył z całej siły w drzewo. Jeden Komandos zdążył zeskoczyć, drugi skręcił kark. Schował się za wrakiem i odpowiedział ogniem. 
-Wycofywać się. rozkazał York. Ostrzeliwując wrak żołnierze zaczęli się zbierać wchodząc do dżungli. Nieznajomy nadgiął małe drzewko przywiązał do niego kawałek cienkiej linki, przeciął sobie skórę i pozwolił krwi spłynąć na linkę. Zobaczył patrzącego na to Yorka i uśmiechnął się. Po chwili tatuował sobie twarz w charakterystycznych barwach maskujących. Odeszli. York nie mógł się powstrzymać zwolnił kroku. Kolumna go minęła. Ostatni szedł Rakhmi. 
-Idź, ja będę osłaniał. rozkazał York. Zatrzymał się, minutę później usłyszał jakiś ruch. Przyczaił się celując w tamtą stronę skąd nadeszły dźwięki. 
-Jest. mruknął do siebie zobaczywszy Komandosa. Podniósł AR 3000 do oczu już miał nacisnąć spust gdy Komandos przewrócił się na ziemię zatrzęsły nim drgawki. Po chwili znieruchomiał. Kapitan podszedł do martwego komandosa. Piana na ustach i wytrzeszczone oczy z wyrazem zdziwienia powiedziały że trucizna działała szybko. York pochylił się na twarzy martwego była cieniutka linia długości kilku centymetrów. Kapitan szybko odwrócił się i zaczął biec, kiedy przebiegł kilkaset metrów. Sygnał oznaczał że zbliżał się do oddziału, zza jednego drzewa wyszedł Nieznany i roześmiał się. Yorka przebiegł dreszcz, miał się ruszyć ale w tym momencie ghurka podniósł snajperkę i wystrzelił. Dla Yorka czas się zatrzymał. Widział jak pocisk zbliża się do jego głowy, czuł gorąco. Musnęło 
mu po twarzy i nagle wrócił. Czas przyśpieszył. Coś za jego plecami eksplodowało, odwrócił się natychmiast przygotowując się do strzału nacisnął spust. Głowa Saurusa rozerwała się na części. Huzar zginął parę sekund wcześniej. -Dzięki. powiedział -jestem twoim dłużnikiem. 
Odwrócił się jednak był sam. Po ghurku nie było śladu. Zaczął biec.

7 godzin 
Oddział stracił kolejnego ghurka. -Coś w bagnie musiało znieść w nim swoje jaja. Podaliśmy mu środki znieczulające. Jind Mahi zameldował kapitanowi. -Podporucznik Madhusudan też czuje się coraz gorzej. 
-Opóźnia nas. powiedział York, a jego wzrok spotkał się ze wzrokiem porucznika. 
-Proszę dać mu jeszcze godzinę. Poprosił Ghurk. 
-Dobrze dam mu godzinę.

6 godzin 
-Przykro mi żołnierzu, opóźniasz nas możemy nie zdążyć. Tu masz namiary punktu jeżeli dotrzesz na czas będziemy czekać jak było w planach jedną godzinę. 
-Tak jest, proszę o trochę amunicji. poprosił Madhusudan. 
-Powodzenia wam wszystkim. 
-Oczywiście. York kiwnął głową i położono przed Ghurkiem dwa magazynki i granat. 
-To ostatni granat jaki mamy, wykorzystaj go dobrze. Żegnaj. 
Oddział odchodził przechodząc koło siedzącego pod drzewem Madhusudana. W milczeniu wymieniali spojrzenia.

3 godziny 
Żołnierze biegli. Wiedzieli że nie zdążą jeżeli będą maszerować. Każdy wyrzucił wszystko po za bronią i amunicją. Każdy gram ważył teraz tonę. Trzech pierwszych ghurków wyleciało w powietrze, nadepnęli na minę. Z gęstwiny zaszarżowali Jezdni huzarzy. Dwaj następni ghurkowie zostali rozerwani przez pociski kumulacyjne zamieszczone na lancach huzarów. Pozostali ghurkowie odpowiedzieli ogniem 3 huzarzy i ich bestie znieruchomieli. 
-Na lewo! krzyknął Jind Mahi. Było to kilka skałek za którymi sie schronili. 
-Są gdzieś w pobliżu słychać Sauriany. Nagle z gąszczu wyłonili się 2 Huzarzy -Gott mit ... nie dokończyli granat załatwił sprawę. Ghurkowie popatrzyli po sobie, z gąszczu wyłoniła się dwie sylwetki Nieznany podtrzymał podporucznika Madhusudana. Oczy tego drugiego były pokryte mgłą. Ghurkowie zaszemrali, popatrzyli na sierżanta Rakhmiego ten skinął głową. 
-Ruszać. wrzasnął York; oddział ruszył biegiem pozostawiając dwójkę samym sobie.

1 godzina 
Biegli już resztkami sił. Wbiegli na wzgórze. 
-Tam. wskazał York na polanę u podnóża górki na której się znajdowali. 
-Naprzód. powiedział Jind Mahi nikogo nie trzeba było zachęcać wszyscy ruszyli. Gdy byli w połowie drogi pojawił się samolot z emblematem Cybertronicu. Wylądował, otwarły się drzwi. York wyszedł na polankę. 
-Dotarliśmy, boże nie wierzyłem że nam się uda. Ghurkowie popatrzyli na kapitana i szli już powoli do samolotu. Widać było jak bardzo są zmęczeni. Kapitan patrzył jak wchodzą odwrócił się do stojących obok Jind Mahiego i sierżanta Rakhmiego. 
-A gdzie jest Jind... - nie dokończył fala ciepła popłynęła mu na tors. Patrzył na sierżanta nic nie rozumiejąc, zrozumiał gdy w jego oczach odbił się błysk Khukri i stojącego za swoimi plecami porucznika Jind Mahi. Oczy Rakhmiego spotkały się ze wzrokiem porucznika, 
skinął mu głową przechodząć na trupem kapitana. Wsiedli do samolotu.

5 minut 
Silniki pionowzlotu zaczęły się ustawiać na pozycjach umożliwiających lot pionowy. Gdy nagle ktoś krzyknął -Są, czekajcie!! Wszyscy rzucili się do okien na polanę weszła dwójka ludzi, jak wcześniej jeden podtrzymywał drugiego. 
-Otworzyć właz! krzyknął Rakhmi do pilotów. Ghurkowie pomogli wsiąść podporucznikowi Madhusudanowi. Kiedy był już na pokładzie Nieznany zaśmiał się odwrócił i ruszył w stronę dzungli. 
-Żegnaj przyjacielu. powiedział Bahi patrząc w okno za odchodzącym ghurkiem. 
Maszyna wystartowała

EPILOG

Nieznany śmiejąc się patrzył na samolot który właśnie znikał na horyzoncie. Z lasu wyszła postać i stanęła obok Ghurka. 
-Udało się? zapytała, Ghurk skinął głową ze śmiechem i powiedział -Umieściłem w nim Diabolicznego Sługę. 
-Dobrze, Pan Szaleństwa wynagrodzi ci to. Prorok unosił się kilkanaście centymetrów nad ziemią, a Ghurk tatuował sobie kolejne twarze, twarze Ghurków. 
  


TenCoGoNieMa 2002