opowiadanie - Banzai

Banzai

Przygrzewało gorące, wenusjańskie słońce. Oni stał po kolana w wodzie. Wilgoć była nie do zniesienia. Przez chwilę tęsknił za chłodnym, świeżym, recyklowanym powietrzem swego merkuriańskiego domu, ale szybko zdusił w sobie to pragnienie. W dali, za ryżowym poletkiem, widział zarys wioski. Niczym obietnica raju wznosiły się za nią odległe góry. 
  
 -Cóż za spokojny dzień - pomyślał. - Niebo jest takie czyste i błękitne. Wilgotny zapach pól unosił się w powietrzu jak zapach kadzideł palonych w Świątyni. Cisza. Piękny dzień na umieranie. 
  
 Gestem rozkazał reszcie swej drużyny, by rozpoczęła natarcie. Wojownicy ruszyli do przodu, szybko i cicho, z pochylonymi głowami. Shoguny przygotowane do strzału. Ciszę zakłócało jedynie mruczenie serwomotorów ich pancerzy. Oni poluzował w pochwie swój miecz. Wkrótce nadejdzie czas, by zabijać lub samemu zostać zabitym. Ruszył do przodu. Wokół jego nóg pluskała woda. Na krzywiznach pancerza kręciły się malutkie wiry. W dłoniach ciążył własny karabin. 
  
 Kiedy indziej czułby się głupio. Podkradał się do chłopskiej wioski niczym ronin. To nie było honorowe. Uśmiechnął się. Martwienie się o takie rzeczy nie należało do jego obowiązków. Za niego o wszystkim myślał Daimyo. Lord Sato powiedział, że w wiosce są żołnierze Legionu Ciemności, a On mu wierzył. 
  
 Był podniecony, czuł krążącą w żyłach adrenalinę. Będzie walczył. Wiedział to. Nie miało znaczenia, że wioska wygląda spokojnie. Byli w niej wrogowie. Mógł zginąć. W umyśle błysnął mu nikły płomyk strachu. Młody samuraj zmusił się do spojrzenia na szerokie plecy kaprala Yoshimy. Żeby się uspokoić, wziął trzy głębokie oddechy. - No i co z tego -zapytał sam siebie. Życie jest górą, a śmierć piórkiem. Obowiązek przede wszystkim. 
  
 Spojrzał na prawo. Były tam dwie inne drużyny samurajów Lorda Sato. Zdawało mu się, że kątem oka dostrzegł ślad ruchu. Może to była prawda. Może rzeczywiście w wiosce byli słudzy Mroku. Wzruszył ramionami. Podobnie jak pozostali samurajowie, gardził i bał się legendarnych zabójców kultu Siewców Śmierci. Śmierć z ich rąk była ujmą na honorze. Mimo to, byli prawdopodobnie po tej samej stronie. 
  
 Kapral Yoshima zatrzymał się. Dał znak ręką, by Oni przyjrzał się wiosce. Coś się tam poruszało, coś wielkiego. Stało na brzegu poletka i przyglądało się żołnierzom Mishimy. Trzyrożna głowa przekręciła się z prawa na lewo, tak jakby przyglądała się polu. Nefaryta. Lord Sato miał rację. - Nie żebym w to wątpił - szybko pomyślał Oni. 
  
 Nagle w powietrzu rozbrzmiał głuchy śmiech potwora. Monstrum uniosło swój potężny karabin i strzeliło w żołnierzy Mishimy. Oni zobaczył, że pada Tambu, a zaraz potem Noi. Yoshima uskoczył w bok. 
  
 - Spokojnie - powiedział Oni. Jedno słowo wystarczyło do zażegnania strachu kaprala, co uchroniło go przed zniesławieniem. - Ognia! 
  
 Wystrzelili z Shogunów, ale kule padały zbyt daleko od nefaryty. Straszliwy, czarny karabin nie przestawał wypluwać śmierci, każdy strzał oznaczał jednego żołnierza mniej. Oni zauważył, że z budynków wychodziła grupa jakichś stworów: ożywieńczy legioniści, nekromutanci i jeszcze inne, gorsze stwory. Dookoła świszczały wystrzelone przez nich kule, gęsto niczym krople deszczu w czasie monsunu. Padało coraz więcej wojowników. Linia drużyny zachwiała się. Nawet wymogi honoru nie mogły nakazać żołnierzom, by szli prosto w śmierć. Idący przed nim wojownicy odwrócili się. Na ich twarzach Oni zobaczył strach. Poczuł strach przed śmiercią i obawę o utratę swego honoru. Ocenił odległość dzielącą jego żołnierzy i wioskę. Za daleko, widział to, ale cóż z tego? Śmierć jest lepsza od hańby. Wyciągnął swe miecze i uniósł je w powietrze. - Banzai! - wrzasnął i rzucił się do szarży. Nie oglądał się, czy jego żołnierze biegną wraz z nim, ale zaraz wyszeptał dziękczynną modlitwę. Słyszał za sobą chlupot rozpryskiwanej wody. Wstyd okazał się silniejszy od strachu. Wyprzedzali go jego żołnierze. Silny ogień zmusił Oniego do padnięcia w krwawą wodę. Gdzieś w pobliżu wybuchł pancerz, gdy pocisk trafił we wrażliwy zbiornik hydraulicznej cieczy. Oni podniósł się i pobiegł dalej. Jego serce pośpiesznie biło, czuł strumyk potu ściekający po plecach. Pięćdziesiąt metrów. Wyprzedził go Yoshima. Kula z czarnego karabinu przestrzeliła mu czaszkę, ochlapując twarz Oniego krwią i szarą breją. Dwadzieścia pięć metrów. Kula odbiła się od jego pancerza. Serce samuraja wypełniła żądza krwi. Już nie przejmował się tym, że może zginąć. Modlił się tylko, by mógł zabić potwora. Dziesięć metrów. Widział teraz wykrzywioną twarz nefaryty, jego potężne kły, błyszczące oczy. Miecz zaciążył w dłoni. Przygotował się do zadania ciosu. Wiedział, że będzie miał tylko jedną szansę. Nefaryta strzelił. Oni pochylił się, a kula gwizdnęła mu koło ucha. Już. Miecz samuraja ciął głęboko w szyję nefaryty. Cięcie było głębokie, ale niewystarczająco głębokie. Nefaryta krzyknął z bólu. Oni uderzył po raz drugi, wpychając miecz głęboko w brzuch potwora, bezczeszcząc starożytną stal obrzydliwą krwią stwora. Nefaryta machnął swą bronią. Ostre krawędzie potężnego karabinu zbliżyły się do samuraja. Uskoczył w tył, prosto w środek drużyny legionistów. Nefaryta górował nad nim, wysoko dzierżył swój potężny karabin. Oni wiedział, że już jest martwy. Zwalczył pragnienie zamknięcia oczu. Spojrzał prosto w płonące oczy nefaryty. Życie jest górą, śmierć jest piórkiem -pomyślał. Nagle szyja nefaryty została przecięta innym mieczem. Potężny potwór zachwiał się i padł. Oni przetoczył się na bok i ciało monstra zwaliło się obok niego. Nad samurajem górowała wielka, odziana w czerwień postać. Wystrzeliła z trzymanego w ręku, lekko dymiącego pistoletu. Dźwięk strzału został zduszony tłumikiem, a kula zabiła najbliższego nekromutanta. Legioniści zatrzymali się. Młody samuraj skoczył na równe nogi. Dookoła niego panowała cisza. Bitwa się zakończyła. Wszędzie leżały ciała samurajów i legionistów. Wśród ruin poruszali się jedynie Oni i Kroczący W Cieniu. Wymienili spojrzenia. A później, nie zamieniając ani słowa, odwrócili się i rozeszli w przeciwnych kierunkach. Podziękowanie Wojownikowi Cienia za uratowanie życia byłoby ujmą na honorze.