opowiadanie - Cytadela

Cytadela

Hunter pojawił się na szczycie schodów. Jego oczom ukazała się scena jak żywcem wyjęta z piekła. Duża komnata była oświetlona przez słabą, czerwoną poświatę. Wielkie maszyny, których przeznaczenia nawet się nie domyślał, wypluwały obłoki pary ze swych rozedrganych wnętrzności. Potężne tłoki podnosiły się i opadały. Na blokach czarnego marmuru leżało coś, co wyglądało jak porozcinane, drgające zwłoki. Były ledwie widoczne, gdyż umieszczono je w pojemnikach z jakąś zieloną mazią. Duże, opatrzone znakami Algerotha piece lśniły piekielną mocą. Na podłodze kłębiła się horda legionistów, wykonująca polecenia swych centurionów. 
  
 - Wygląda na to, że odnaleźliśmy nekrokomnaty - powiedział Hunter do laryngofonu. 
 - W porządku, Mitch. Właśnie to chciałem usłyszeć - w słuchawce zadudnił głęboki bas Boba. 
 - Zaraz do ciebie dołączę. Wpadłem na jakichś facetów, którym moja obecność tutaj najwyraźniej przeszkadza. 
  
 Hunter usłyszał w korytarzu odgłos autodziałka Nimrod, obsługiwanego przez Wielkiego Boba. - Myślę, że zdołałem ich jednak przekonać - powiedział Bob, zajmując miejsce obok Huntera. Ten spojrzał na swego towarzysza. Wielki Bob wyszczerzył w odpowiedzi zęby. Nagle dookoła nich zaświszczały odbite od ścian kule. Pociski zrykoszetowały od grubego pancerza Mitcha. W kierunku schodów zbliżała się zwarta grupa legionistów. 
  
 - Przyjacielscy, nie? - spytał Hunter. Bob wzruszył jedynie ramionami. Żołnierz Zagłady wystrzelił ze swego karabinu plazmowego, celując w skupisko ożywieńców. Wybuchy pocisków poderwały ich w powietrze. Kilku zamarło w cysternach z zielonym płynem. 
  - Przypomnij mi, żebym nie brał w nich kąpieli - powiedział Bob, strzelając z Nimroda. Gnijące ciała legionistów rwały się pod uderzeniami ciężkich kul. Ożywieńcy padali w masie splątanych wnętrzności. 
 - Bob, nie kąp się w tych zbiornikach - Hunter rzucił przez ramię, ponieważ zbiegał już ze schodów, strzelając w biegu. Tuż przed nim zrykoszetowały kolejne strzały, siłą uderzenia rozbijając kamienne bloki. Jeden z rykoszetów trafił Huntera w pierś. Impet wypchnął powietrze z jego płuc. Żołnierz przysiadł na stopniu. W napierśniku widniało spore wgięcie. 
 - Wszystko w porządku? - wrzasnął Bob. 
 - Nie - wyjęczał Hunter. 
 - Co ci jest? - W głosie Murzyna słychać było troskę. 
 - Rano będę miał niezgorszego siniaka. 
 - Ha, ha. Zabawne. 
  
 Przed Mitchem pojawiło się nagle dwóch nekromutantów. Na lufach ich Kratachów widniały bagnety Sectioner. Ożywieńcy rzucili się, by przebić nimi Huntera. Jego oczy zwęziły się, gdy Żołnierz oceniał dzielący ich dystans. Za blisko na strzały z plazmowca. Wybuch objąłby również i jego. Wielki Bob spojrzał na Mitcha. 
 - To na nic - powiedział - zajmij się tymi panami, a ja porozmawiam z ich szefem. Bez czekania na odpowiedź swego towarzysza zeskoczył ze schodów prosto w środek legionistów. Nimrod wypluł z siebie strumień śmiercionośnych pocisków. Serie kul wycinały w rozkładających się ciałach ożywionych wojowników ścieżkę ku potężnej, właśnie przybyłej na miejsce walki istocie. Jej głowę wieńczyły trzy rogi. 
 - Idziesz, człowieku? - krzyknął Bob. 
  
 Hunter wykonał unik, pozwalając, by jeden z bagnetów minął go ledwie o włos, a następnie uderzył nekromutanta kolbą swej broni. Potwór zawył z bólu i stoczył się ze schodów. Mitch obrócił się na pięcie i kopnął drugiego napastnika. Noga zabolała go tak, jakby z całej siły kopnął w ceglany mur, ale siła ciosu wyrzuciła mutanta za balustradę schodów. Upadł, a mózg trysnął z jego rozbitej czaszki. 
 - Zaraz do ciebie dołączę - zawołał Żołnierz Zagłady.