FURIA NEFARYTY
Ostrze Skalaka centuriona przecięto powietrze, wydzierając dziurę w gardle Webera. Tryskająca krew zalała pierś umierającego żołnierza i rozlała się po ziemi. Wystrzeliłem ze swego Deathlockdruma i w powietrzu zawirowały części ciała żołnierza Legionu. Wciąż naciskając spust, rzuciłem się do przodu, zostawiając za sobą ciała podłych ożywieńczych żołnierzy Ciemności. Byłem zmęczony, ale nie mogłem przestać walczyć. Jedynym sposobem zakończenia bitwy było zabijać, albo samemu dać się zabić, a ja nie należę do mięczaków. Nagle znikąd pojawiła się przede mną sylwetka potężnego razydy. Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że wykończy mnie swoim Nazgarothem. Mimo to, odruchowo wycelowałem swoją broń i strzeliłem serią, ryjąc kulami ciało potwora. Na szczęście padł, nim zdążył odpowiedzieć ogniem. Z kawałków strzaskanych rurek bryznął jakiś chorobliwie zielony płyn, plamiąc ziemię pod moimi stopami. Potknąłem się, ale szybko złapałem równowagę i ruszyłem do przodu, a za mną moi żołnierze. I właśnie wtedy, gdy wszystko zaczynało wyglądać różowo, wydarzyło się coś niewiarygodnego. Nadszedł władca Mrocznych Darów. Purpurowa szata osłaniała większość jego potwornie zdeformowanego ciała. Stanął pośród swych zmutowanych strażników i zaczął się śmiać. Wąskie, czarne wargi odsłoniły pożółkłe, zepsute zęby.
- Nefaryta! - ktoś krzyknął. - ATAKOWAĆ!
Ze wszystkich stron rozbrzmiał odgłos karabinów maszynowych. Tuż obok mej głowy świsnęły czarne kule, jedna odbiła się od hełmu. Inna trafiła w pierś Hendersona. Wrzasnął, padając na ziemię, nie zdawał sobie sprawy, jakiego miał farta umierając tak szybką śmiercią.
Powietrze zgęstniało od nagromadzonej w nim mocy Mrocznej Harmonii. Przed nefaryckim magiem pojawiło się jakieś przejście, wrota do innej rzeczywistości. Wysokie, wibrujące okrzyki złych duchów z drugiej strony przejścia brzmiały tak, jakby błagały one o odkupienie. Odwróciłem się i zatkałem uszy palcami. Moim żołnierzom kazałem zrobić to samo. Niektórzy mnie usłyszeli i się uratowali, ale inni odbiegli w panice, gdyż czar Nefaryty odebrał im rozum. Przygotowując się do drugiej rundy, mistrz Mrocznej Harmonii zamknął portal.
- Odwrót! - krzyknąłem. - Zaprzestać wszelkich działań zaczepnych!
Zanim przebiegłem pięć kroków, olbrzymia fala kwasu zmyła moich pozostałych podkomendnych, zalewając ich morzem śmierci. Żrący płyn rozpuścił ich pancerze i ciała, pożerając ich żywcem. Pobiegłem szybciej, modląc się o łaskę Kardynała. Obejrzałem się w biegu i zobaczyłem, że z ziemi biją w niebo magiczne płomienie, które spopieliły ciała wszystkich poległych. Smród palonego ciała l włosów wywołał wymioty. Biegłem i kasłałem, szukając jakiejś kryjówki. Zmusiłem się do większego wysiłku, czując na plecach żar zbliżającego się ognia. Wciągu wszystkich lat w wojsku, nigdy nie widziałem podobnej potęgi.
Trudno uwierzyć, że zaledwie jedna istota jest zdolna spowodować takie zniszczenia. Kilka dni po mym cudownym ocaleniu, odnalazła mnie ekipa poszukiwawcza z Bauhausu. Byłem zdezorientowany i odwodniony, ale żywy. Przewieźli mnie śmigłowcem do szpitala, gdzie zespół lekarzy opatrzył moje rany, a członkowie Bractwa zbadali, czy nie pozostała we mnie skaza Ciemności. Ze szpitala wyszedłem zdrowy, ale przełożeni zwolnili mnie ze służby. Dzięki niech będą Kardynałowi! Teraz wiem, że napotkanym przeze mnie Nefarytą był Valpurgius, Arcymag Alakhaia Przebiegłego. Szaleńczy śmiech potwora prześladuje mnie każdej nocy, nawet teraz widzę jego koszmarną, wykrzywioną w szatańskim uśmiechu twarz. Każdego ranka idę do Katedry i modlę się, by żaden żołnierz nie musiał stawiać czoła furii tej istoty. Gdyby tylko ludzkość miała więcej szczęścia...