opowiadanie - Honor ojca

Honor ojca

++Notatka sztabowa:++
Skoncetrowane dotychczas siły wobec rozkazu nr 12754 o kolejnym zagrożeniu atakiem sił Ciemności:

Piechota: 4ta Kompania Książęcej Milicji Księcia Romanov im Willema Steinera

Wojska Pancerne: 1 Kompania Wojsk Pancernych Romanov "Panzerfaust"

Wsparcie: 2 brygada Auxilliari

Dywizja pod dowództwem osławionego Maxa Steinera, który zapowiedział, że obejmie bezpośrednią komendę polową nad oddziałem elitarnych Wolfhead Dragoons

Dowódca Mishimy pułkownik Bakemono Maru obiecał niedługo przekazać raport z przeglądu swych sił.

++Późniejszy dopisek:++

Wywiad przechwycił list dowódcy sił Mishimy. Ocenę jego wartości pozostawiam dowództwu, żywiąc jednak nadzieję, że intencje są szczere nie są zaś wybiegiem skierowanym wobec Bauhausu, a honor dowódcy potwierdzi się w walce przeciw Legionowi:

++Treść:++

Konnichwa, Dajmio Maru.

Jako twój uniżony sługa pragnę donieść, że w związku z ostatnim raportem zwiadowców nasz pierwotny cel misji został chwilowo odłożony. Nagły atak legionu ciemności na ziemie Bauhausu spowodował, że nasz pierwotny plan musi ulec zmianie. W tej chwili część sił pod dowództwem Kapitana Kitsu Kaoru maszeruje na ustalone pozycje. Ja z wybranymi przeze mnie oddziałami wyruszam na spotkanie sił Bauhausu by odeprzeć atak legionu. Jak na razie generał Zębatego Koła ma na tyle honoru by respektować zawieszenie broni. 
Jesli z chwilą zniszczenia legionu ich karabiny zwrócą się w kierunku moich żołnierzy poznają siłę mego ramienia. Oto siły które ruszają ze mną by ściąć ohydny łeb czarnemu smokowi legionu. 
- Drużyna Ashigaru "Nezumi" dowodzona przez Kabuto Mitsugi San- odznaczony po ostatniej bitwie z Bauhausem odział. 
- Oddział Bezimiennych - samuraje którzy uciekli w jednej z ostatnich bitew pragną ratować honor swój i swoich rodzin. 
- Drużyna Samurajów Bushi "Tengu" dowodzona przez Maru Amoru Sama 
- Drużyna Samurajów Feniksa "Sai" 
- Robot Kroczący Klasy Mekka kierowany przez Moto Kiriko - mimo iż została ona ranna w ostatniej bitwie. Zgodnie z jej prośbą, by pomścić śmierć brata który zginał z ręki nefaryty. Zgodę na wyruszenie z nami wyraziła również kapłanka Ameratsu. Dzięki niej przodkowie będą nam bardziej przychlni. Ostatnim oddziałem który idzie to moja osobista ochrona Moto Kano i Doji Kindachi. 
Wierzę, że przyniesiemy naszemu panu chwałę i honor, a jeśli czyny nasze miały by jakkolwiek splamić imiona naszych przodków to lepiej niech nasze miecze pękną tak jak pękły by nasze serca gdybyśmy zawiedli.

Twój uniżony sługa Moto Yakamochi Sajonara.

++:Koniec listu++

***

... Kapitanie, znajdujemy się pod silnym ostrzałem, Horda legionistów Ciemności dokonała trzykrotnego zrzutu jakiś ogromnych bydlaków z ciężkimi działami w łapach tuż przed nasze linie, tracimy przyczółki, 4 ta Kompania Milicji przestała istnieć, sojusznik z Mishimy traci swych żołnierzy prędzej niż topnieje śnieg pod żarem ognia lecącego z nieba z centrum frontu... Kapitanie, słyszy mnie Pan? Potrzebujemy wsparcia... Mein Gott! z dymu wyjeżdża właśnie transporter opancerzony wroga < odgłosy ogromnej kanonady > jakieś, jakieś monstra z shotgunami tu pędzą, transporter wali jak oszalały < okrzyk bólu i charczenie tuz obok > Wilhelm! Wilhelm! Sheisse... Panie Kapitanie, co mamy robić?

- Trzymajcie pozycje żołnierzu, trzymajcie linię, posiłki w drodze niech... 
- Aaaaaargh... < wybuch zrywa połączenie >

Kapitan drżącą ręką oddał słuchawkę adiutantowi. - Połączcie mnie z dowództwem Herr Oberleutenat Davidoff, jesteśmy o dwadzieścia kilometrów od frontu i zaczyna się śnieżyca. Musimy złożyć raport i modlić się do Kardynała, by Max Steiner wyciągnął naszych chłopców z tej matni. Zastanawiam się, czemu Mishima wytrwała na swoich stanowiskach przy takim przebiegu działań. Trzeba ująć to w raporcie, być może nasz sojusz przetrwa dłużej... No już, łącz...

***

Kiriko siedziała w potężnym robocie klasy Meka. Czekała na chwilę starcia z Legionem od czasu śmierci jej brata, trawiona chęcią zemsty. Śnieg i wichura utrudniały widoczność i zagłuszały cześć rozkazów. Razem z innymi żołnierzami Mishimy oczekiwała mającej nadejść bitwy. Kilka dni temu pod dowództwem Moto Yakamochi oddzielili się od macierzystej jednostki by teraz ramię w ramię z Bauhauskimi sojusznikami stawić opór siłom plugawego Legionu.

Pośród opuszczonych zasiek i resztek umocnień czekali prości Ashigaru i dumni Bushido. Niedaleko Kiriko w równie potężnych pancerzach jak jej robot stali Viktorzy Bauhausu. Lufy ich ciężkich działek skierowali wyzywająco w stronę nadejścia pomiotu legionu.

W słuchawkach Meki rozbrzmiało krótkie i ochrypłe "naprzód"; wydane przez dowódcę. Kiriko ruszyła potężnego robota do przodu. Gdy tylko lekko opancerzeni Ashigaru i sojusznicza milicja wybiegli na bardziej otwartą przestrzeń rozpętało się piekło. Przeciwległy pas umocnień pokrył się w kilku chwilach gęstym falującym i dziwnie migoczącym dymem a pośród niego ukazały się pokraczne sylwetki przeciwników. Dźwięki ich mrocznych i jazgotliwych karabinów wypełniły powietrze. Kątem oka Kiriko zauważyła jak seria potężnych wybuchów zielonkawego ognia położyła pokotem biegnących. Chwilę później systemy celownicze Meki nakierowały się na odległych przeciwników. Nie przerywając ruchu robota ciężkie działko przymocowane do prawego ramienia Meki zaczęło wypluwać serie pocisków. Kiriko skierowała ogień na odległy bunkier i z zadowoleniem zauważyła że jedna z czających się tam sylwetek została rozerwana na strzępy. Do kanonady jej karabinu dołączyły ciężkie serie sojuszniczych Viktorów. Kilka strzałów odbiło się od pancerza Meki nie czyniąc jej krzywdy. 
Kiriko wpadła w szał i trans śmierci. Nie zwracała uwagi na otoczenie, jedyne, o czym myślała to zabić jak najwięcej wrogów. Wycelować, nacisnąć spust, zabić. Monotonia walki. Huk karabinów, krzyki rannych, i potępieńcze jęki ludzi rozrywanych przez ciężkie karabiny legionu na strzępy wypełniły głowę Kiriko. Niesiona furią nie zwróciła uwagi na pociski przebijające pancerz bojowego robota. Do ostatniej sekundy jej życia szczupłe dłonie naciskały spust działka.

***

Cichy, choć melodyjny dzwonek na chwilę przerwał miarowe tykanie wielu zegarów. Gustaw Uhrmacher podniósł głowę znad naprawianego mechanizmu i spojrzał na kalendarz. Wyraźnie, czerwona kropka wyznaczająca z wielka regularnością odwiedziny przedstawicielki Ministerstwa Strachu, znajdowała się jeszcze o dwa dni w przód. Teraz już dzwonek nie przestawał brzęczeć. Stary zegarmistrz wzruszył ramionami, skrupulatnie odłożył narzędzia na swoje miejsce i podniósł się z krzesła. Mimo przeszło sześćdziesięciu lat, był człowiekiem postawnym i potężnie zbudowanym. Lekkie przygarbienie ramion i sieć zmarszczek na twarzy, a także lekka sztywność biodra nie rzutowały znacząco na sprawność fizyczną mężczyzny. Uważne oko odkryłoby delikatne stąpnięcia, czujne ruchy i umiejętność natychmiastowej reakcji w potrzebie. Czujniejsze połączyłoby to z wręcz chorobliwą precyzją i dostrzegłszy jeszcze, jak doskonale pracują zmysły starego mężczyzny, mogło doprowadzić do jednego tylko wniosku. Zegarmistrz spełniał niegdyś inna rolę w maszynerii Ludu Bauhausu, niźli obecnie. Także wymagającej niesłychanej precyzji. 
Kilka orderów wiszących koło kominka, pomiędzy zdjęciami dwojga młodych ludzi oraz przepięknej kobiety w średnim wieku, dawało kolejne przesłanki. Poprzednia rola wymagała także szaleńczej brawury.

Zegarmistrz odczekał chwilę przed drzwiami i wydając się być uspokojonym, otworzył drzwi bez zaglądania przez wizjer, mówiąc. 
- Witaj Dimitri Iwanowiczu, wcześnie dziś jesteś – listonosz skinął głową z zafrasowanym wyrazem twarzy. 
- Przesyłka z Ministerstwa Wojny, Herr Uhrmacher – Gustaw skinął głowa i podpisał podsunięty kwit, życząc urzędnikowi miłego dnia, zamknął drzwi.

Paczka opatrzona pieczęciami i stemplami była przesyłką wojskową. W środku znajdowało się kilka listów. Gustaw zapalił lampkę, usiadł w fotelu nalewając sobie wcześniej sznapsa Kirshu. Wychylił zanim otworzył najświeżej datowana korespondencję.

***

- Wilhelm, pieronie streszczaj się nie mam całego dnia! 
- Jawohl, Herr Feldwebel już kończę.

Młody człowiek w potężnym pancerzu Wilczych Dragonów Księcia Romanov skulił się wyraźnie pod surowym spojrzeniem swego sierżanta. Poza tym jednak rozpierała go radość. Jego pierwsze poważne zadanie. Chrzest bojowy odbył już rok temu, ale jeszcze nigdy nie zdążyło się, by w takim pośpiechu sam Oberst Konrad von Juntz koncentrował siły wobec tajemniczego zadania. W obozie ciągle mówiło sie o poprzedniej bitwie, w którym jego oddział poniósł, dość bolesne straty. Nie w liczebności, ale na honorze. Jego starsi koledzy zginęli w wymianie ognia z jakimiś skośnookimi chłopami, gdy ni stąd ni zowąd na zimnych północnych rubieżach Wenus pojawiły się znaczące siły Mishimy. Do Wilhelma nie dochodziły ważne informacje, on prosty Gefraiter najlepiej wyszkolonego, uzbrojonego i najsłynniejszego oddziału specjalnego w Układzie Słonecznym nie przejmował się, jaki przeciwnik stanie mu na drodze. Idealnie wypolerowany pancerz, doskonale zadbany Panzerknacker, system zbroi działający bez zarzutu. I szkolenie, lata treningu ( no nie takie długie, przecież Wilhelm po to wstąpił do armii i jak burza piął się z wzorowymi wynikami przez szkoły i akademie wojskowe Księcia, by udowodnić Ojcu jak bardzo ten mylił się zakazując mu iść w jego własne ślady) i doświadczenie bojowe sprawiało, że młody Wilhelm zbywał sardonicznym uśmiechem obawy prostych żołnierzy z Książecej Milicji, iż to z Legionistami Ciemności przyjdzie im się potykać w tej arktycznej pustyni. Niechże to będą kaprawi Legioniści! Każdy wróg posmakuje "Pancernej Pięści" – jak nazywano jego oddział. Wrogowie Bauhausu strzeżcie się!

Szybko zakończył list:

"Panie Ojcze, oto na koniec mych wywodów pragnę pochwalić się zaszczytem, jaki spotkał syna prostego zegarmistrza z Heimburga. Wilhelm Uhrmacher może stanąć ramię w ramię z synami arystokracji, by bronić Świętej Ziemi Bauhausu przeciw hordom, jak mówią, samego Legionu ciemności. Ani zdradzieckie korporacje, ani taki przeciwnik nie gasi mego ducha, którego ugasić próbowałeś Ty Panie Ojcze, powstrzymując mnie i kładąc cień na honor naszej rodziny, przed wstąpieniem do Akademii. Teraz masz dowód jak bardzo się myliłeś. Twój syn nie wstąpił do szalonych Blitzerów, ani nie wystąpił z jednostki stchórzywszy, ale w awangardzie najpierwszego z elitarnych oddziałów Bauhausu, w Wilczych Dragonach stoi murem przeciw złu i podstępowi. Trzymam linie ojcze, za Ciebie, nie wycofam się jak Ty. W imię miłości jaką obdarzyłeś nas po śmierci Pani Matki więcej o tym nie wspomnę, krwią zmyje hańbę. Gdybym miał zginąć, uściskaj Gertę ode mnie, życzę jej jak najlepiej w jej karierze ministerialnej. Ale nie miej obaw, Twój syn odejść może tylko w najlepszy sposób, jak na Bauhausera przystało. Utrzymując linię."

Niech Kardynał ma Cię w swej opiece.

Gefreiter Wilhelm Uhrmacher, 3 pluton 1 Kompanii Wojsk Pancernych Księcia Romanov "Panzerfaust"

Trąbka sygnałowa swym przenikliwym dźwiękiem poderwała Wilhelma zza stołu. Szybko dobiegł do worka pocztowego zaklejając list, następnie skoczył po hełm, uruchomił wewnętrzną cyrkulację zbroi i popędził na zbiórkę. Grano natychmiastową gotowość bojową.

***

Stary zegarmistrz odłożył listy i podszedł do szuflady, wyjął świecę, następnie z kredensu wyjął świecznik. Zapaliwszy świeczkę ustawił ją na kominku pomiędzy zdjęciem syna a żony. Wpatrywał się chwilę, chyba się modlił. Następnie wrócił do pracy.

Gdy wybiła godzina trzecia po południu, nagły podmuch mroźnego wiatru otworzył okno, tuż po tym jak Gustaw Uhrmacher złamał sprężynkę w naprawianym zegarze. Zastygł bez ruchu odliczając cicho: trzy, dwa, jeden. Zamknął oczy i miast spodziewanej gorejącej śmierci na jego twarzy pociekły łzy.

Świeca zgasła.

***

- Tato czy nie możesz zrozumieć, że muszę się zapisać - drobna Kiriko ze łzami w oczach wykrzyczała ojcu, co leżało jej na sercu - Takeru nie zginął na marne i jego dusza pragnie zemsty.

- Pamiętaj, że ślepy gniew nie jest drogą Bushido. Tylko gniew w słusznej sprawie jest drogą samuraja. - ojciec młodej dziewczyny przerwał pracę nad zdobną saya do wykonywanej właśnie katany.

- Czy jest coś słuszniejszego niż pomszczenie śmierci brata? - dziewczyna powoli uspokoiła się i ocierała powoli łzy.

- Mam już tylko dwoje dzieci, nie chciałbym stracić i ciebie Kiriko. Takeru zginął gdyż taki jest obowiązek samuraja wobec pana. Pamiętaj, musisz być gotowa walczyć, gdy trzeba walczyć i gotowa umrzeć gdy trzeba umrzeć. - powiedział ojciec wracając do przerwanej pracy - nie wstrzymuję cię. Chcę jedynie byś wiedziała, na co się piszesz, byś z czystym sercem mogła mi powiedzieć, że pragniesz walczyć w imię naszego pana Maru.

- Pragnę ojcze- rzekła Kiriko szeptem kłaniając się głęboko.

- Zatem masz moje błogosławieństwo, mój ukochany kwiecie, idź jeszcze dziś się zgłosić i przynieś chwałę mi i naszym przodkom.

***

Dwa miesiące później do domu Yosaburo dostarczono list w laminowanej czerwonej kopercie.

Drogi Panie Moto Yosaburo, Wielmożny Syn Niebiańskiego Władcy Daimyo Maru pragnie poinformować i wyrazić pochwałę z powodu bohaterskiej śmierci Pana córki Kiriko. Zginęła w obronie niebiańskiego porządku z ręki wroga, który za nic ma honor i dobro innych ludzi. Wspaniała postawa pańskiej córki na polu bitwy pozwoliła odnieść druzgocące zwycięstwo sił Mishimy nad zdradziecko współpracującymi siłami nieczułego Bauhausu i spaczonego Legionu Ciemności. Jej przodkowie są z niej dumni i pan powinien być z tak wspaniałego dziecka. Wyrazy szacunku Amoru Isawa, głównodowodzący trzeciego korpusu armii Mishimy.

***

Tego wieczoru stary samurai zapalił kolejną świeczkę w świątynce, i powiesił nową tabliczkę, na której było zręcznym pismem rzemieślnika wypisane - Kiriko. Następnego dnia młody Isuze mimo sprzeciwu ojca poszedł się zapisać by wywrzeć pomstę na zdradzieckich żołnierzach Bauhausu i Legionu Ciemności.

***

Krew dudniła Wilhelmowi w uszach tak głośno, że ledwie był w stanie pozbierać szalejące wewnątrz jego głowy myśli. Przenikliwy, mroźny wicher uparcie starał się przeniknąć przez jego perfekcyjnie przygotowaną do ciężkich warunków Wenus zbroję i choć nie zdołał jeszcze tego uczynić pewne wątpliwości mogły rodzić się w sercu młodzieńca. Adrenalina tłoczona do jego żył, niemalże rozsadzała jego spięte w sobie ciało, choć trening, jaki przeszedł ciągle utrzymywał go w karności i posłuszeństwie wobec wydanych rozkazów. Poza tym duma żołnierza najwspanialszego, elitarnego oddziału Korporacji współgrała z wyszkoleniem i robiła swoje. Wytrwać w szańcu obrońców ludzkości w walce z hordami sił nieczystych. Dla Ludu, dla Korporacji, Dla Światłości prowadzącej Ludzkość, w imię Księcia i Kardynała. Utrzymać pozycję, mimo, iż wokół młodego Gefraitera Wilczych Dragonów rozgrywały się sceny żywcem wyjęte z koszmarów.

Jeszcze kilkanaście minut temu, a może było to zaledwie kilka uderzeń serca, czas był teraz pojęciem mocno względnym, wszystko układało się po myśli dowódców sił sojuszniczych. Akcje oskrzydlające Kompanii Milicji Książęcej i sojuszników z Mishimy - Wilhelm rozpoznawał lekkie ( prymitywnej jakości jak na jego gust ) pancerze mishimskich chłopów Ashigaru, a na drugim skrzydle słynnych samurajów Bushido - przebiegały wedle ściśle określonego scenariusza. Bushido zajęli wyznaczone pozycje do głównego natarcia, Milicja i Ashigaru ostrzeliwując wyłaniające się od czasu do czasu z sinawego dymu w centrum pozycji wroga niewyraźne sylwetki członków Legionu Ciemności, docierali już prawie do ustalonych punktów, gdzie mieli okopać się i czekać na główne siły Księcia Romanov. Jak w zegarku. Jak w Bauhausie.

I wtedy z nieba spadł ogień. Śnieg stopniał momentalnie w szerokim paśmie obejmującym biegnących Milicjantów i Mishimian. Powietrze zapłonęło, a w niebo uderzyły rozdzierające krzyki palonych żywcem ludzi. Zmieszane odziały Bauhausu i Mishimy próbowały się przegrupować, a jednocześnie zająć cele wyznaczone w planie natarcia. Nic przecież nie może odwieść ludzi Księcia od postawionych przed nimi zadań, nic...

Pośród dymu i pary, wśród jęków i przekleństw i dmącego, okrutnego wichru arktycznego trzy kształty opadły z nieba. Czasze ich spadochronów ukryte zostały przez apokaliptyczne i niespotykane zjawiska, które paliły żywym ogniem ludzkie oddziały. Nim Wilhelm zdołał otworzyć ogień w tym kierunku, nieziemska kanonada trzech ciężkich karabinów maszynowych zmusiła go do ukrycia się. Stary Petr stojący dwa kroki obok niego nie miał tyle szczęścia. tez zasłużony w bojach weteran, odznaczony orderem Złotego Koła przez samego Księcia Yuriya do końca naciskał spust Pancerknackera, gdy niosące śmierć pociski rozerwały jego potężną, białą zbroję i zmasakrowały ciało Wilczego Dragona. Tuż obok Wilhelma, radiooperator oddziału nawiązywał gwałtownie łączność z dowództwem. Wtedy przez com-link wmontowany w Wilczy hełm młodego Gefraitera całkiem niedawno popłynął spokojny, opanowany, pełny zimnej kalkulacji i nienawiści wobec wszystkiego, co płynie z Mrocznej Harmonii głos Maxa Steinera.

- Spadochroniarze, to przeklęci Pretoriańscy Łowcy. Dieter, zdmuchnij ich rakietami, gdy podniosą swe niebieskie dupy z ziemi, a wy chłopcy nakierujcie ogień na... ten pierdolony transporter co właśnie rozjeżdża resztki kompanii Milicji. Możemy spodziewać się ... o właśnie, niespodzianka. Kto pierwszy zdmuchnie wyskakującą z niego Furię ten dostanie ode mnie w prezencie róg Nefaryty. Dalej chłopcy... naaaapierdalać! - w trakcie wydawania swych osobliwych komend Max skupiał już ogień na pasażerach dziwnego pojazdu rażącego raz po raz, zdemoralizowaną i skazaną na zagładę Milicję oraz resztki Mishimian. Dieter von Neustadh, operator rakietnicy przeciwpiechotnej, kalkulując na głos trajektorię przeklinał zamarzający wizjer hełmu. Michaił, kolega Wilhelma nawiązał łączność z dowództwem, Hauptmann Max Steiner niewiele robiąc sobie z kul gwiżdżących nad jego głową biegł w stronę lewej flanki ich okopu, który przerzynał wzgórze SW 117 i ciągłym ogniem starał się odwrócić uwagę Furii od Milicjantów, by dać tamtym choć cień szansy na, cóż, zadanie Legionistom chociaż jakiś strat przed śmiercią. Trzymać linię. Sam Wilhelm podniósł głowę znad umocnienia okopu i spojrzał na lewą flankę. Porozrzucane jak laleczki o przeciętych przez lalkarza sznurkach ciała Bauhausczyków i Mishimian pokotem zaściełały ogromny krąg wypalony przez ogień piekielny, jakiś napalm co się bez ostrzeżenia zjawił. Ludzkie kości ubrane w resztki pancerzy trzeszczały pod kołami transportera, a potępieńcze ryki dziwnych stworów biegnących za nim wibrowały Wilhelmowi w słuchawkach. Zacisnął pancerne rękawice na swoim wiernym Panzerknackerze i uniósł broń do strzału. Z przerażeniem uświadomił sobie, iż jedna z Furii czyni to samo, w jego kierunku.

Czas jakby się zatrzymał. Wilhelm widział próbującego zejść z linii strzału ogromnego shotguna, przerażonego milicjanta, słyszał, jakby z oddali, przekleństwa Maxa Steinera nakazujące kierować ogień w stronę mniej oczywistych zagrożeń, w kierunku posyłającego raz za razem ogień z nieba Potępięńczego Czarownika, słyszał kanonadę i nieziemskie dudnienie ciężkich karabinów Łowców. Ale nad to wszystko przebijał się jeden dźwięk. Równe, idealnie zharmonizowane tykanie setek zegarów. Takich, jak w pracowni jego ojca. Dokładnie takich. W końcu Wilhelm słyszał tylko te zegary. Przestał strzelać, broń wysunęła się mu z ręki i przestał cokolwiek widzieć. Poczuł jak ciężka zbroja opada mu z piersi. Nie czuł już zimna ani strachu, tylko dziwne ukłucie w okolicach serca. Żal? Żal, że nie pożegnał się z ojcem?

- Tato, wybacz - westchnął chyba jeszcze i miękko osunął się na zmarznięty śnieg. Krąg pozostałości jego ciała tworzył przedziwny obraz na śniegu... Tykanie zegarów ustało.

***

Michajło Iwanowicz Korczajev rytmicznie naciskał spust swego działa. Cygaro zgasło mu jakiś czas temu, przez co Michajło był nadzwyczaj niezadowolony. Zgasło tuż po tym jak niebo, płonące niebo należy dodać, zwaliło mu się na głowę. W zasadzie to cygaro się spaliło i musiał je szybko wypluć, by nie popażyć sobie ust. To było dobre cygaro, ostatnie z pudełka. Michajło był w zasadzie wściekły. 
Jego Viktor nie odniósł żadnych obrażeń, a palący żar nie dotknął jego wystającej trochę ze wspomaganego pancerza głowy. I dobrze. Osmalił jednak jego wąsy. Źle, pomyślał filozoficznie Michajło i postąpił krok naprzód. Potężne pneumatyczne silniki Viktora obróciły ogromny pancerz i Michajło mógł objąć wzrokiem lewą cześć majdanu. Niechże, co tam się działo. Dziwne stwory co chwila wyskakiwały jak diabełki z pudełka to tu to tam i Michajło nie do końca mógł zdecydować się co niszczyć. Bieda, bieda, nie nawykł do takich decyzji, więc postanowił niszczyć po kolei. O, właśnie czwarty wielki pancerz wspomagany w tej bitwie został uziemiony. Mishimianie mają jednak okrutnie delikatne te swoje Mekki, zawyrokował Michajło, nie to co Viktory. Szkoda jednak tej miłej mishimianki co z nią Michajło przyjacielsko konferował rankiem. Wujek Michajło wszystkich lubi, nawet, jeśli są mali, skośnoocy i mają kompleks niższości. Uzasadniony zdecydowanie, przecież nie są z Bauhausu. Szczególnie spodobała mu się ta, Kiriko, ale... za daleko się puściła w ferworze walki i pewnie umiera sobie tam cichutko w stopionym kokpicie, westchnął stary Bauhausczyk. Skoro ma się mishimski pancerz, to się tak właśnie wychodzi. Tylko dlaczego głupia dziewucha musiała zasłonić mu pole widzenie tego Michajło nie mógł dociec. No cóż, takie życie, trzeba będzie, o, właśnie pojawił się jakiś pojazd. Autocannon plunął ogniem pomiędzy szarżującymi... na pojazd... mishimianinami i rozwalił w drobiazgi wrażą maszynę. Michajło z zadowoleniem cmoknął, jak za każdym razem gdy udało mu się dobrze wykonać prace i powrócił spojrzeniem w stronę szańców, gdzie siły sojusznicze miały zdobyte przyczółki.

I zamarł z gniewu, wytrzeszczając oczy jakby miały mu wyskoczyć z orbit. Zamiast okopanych samurajów Bushido - no, kto widział, by tak pędzić jak stado owiec z krzykiem w stronę Nekromutantów, skoro można posłać im tony ołowiu a potem pozgarniać szczątki? - zobaczył wyłaniającego się z oparów - no kto widział opary w środku wenusjańskiej zimy? no świat się kończy a klimat zmienia. Przecież dżungla jest na południe stąd, tam jest wilgoć, ach, nie te czasy, nie te czasy - przedziwnego stworka. Skakał on jak opętany i wcinał jakaś obutą w niebieski mokasyn nogę. A między kęsami pokazywał Michajle czerwony jęzor wykonując przy okazji obsceniczne gesty. Karnofag bawił się w najlepsze, a jego pobratymcy zajmowali właśnie opuszczone przez nieżyjących już Bushido kluczowe cele strategiczne. Ale Michajło o tym akurat nie myślał. ten brązowawy szczur na dwóch łapach pokazywał mu jęzor!

- A Ty suczy synu! - wrzasnął jowialny sierżant i nieskoordynowanymi salwami próbował zmieść stworka z powierzchni ziemi. A ten tam stał i się z Michajły naigrywał.

Gdyby w środku odwrotu taktycznego Gunther nie walnął Viktora Michajły łapskiem swego pancerza w bok, sierżant Michajło Iwanowicz Korczajew wciąż marnowałby amunicję pudłując niemiłosiernie w gniewie i stał tak jak żona Lota nie potrafiąc trafić złośliwego Karnofaga.

Koniec częśći pierwszej

(by ThC! i Bakemono Maru)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz