Niech Kardynał ma nas w opiece
Dowództwo Operacji Specjalnych Marynarki Wojennej Capitolu
Port Mac Arthur, Archipelag Graveton, Wenus
W ciemnym pomieszczeniu, rozświetlanym tylko ekranami monitorów, wyczuwało się napięcie. Może powodował to młody oficer łączności zerkając ukradkiem to na monitor przed sobą to na stojącego obok starszego mężczyznę w munduże admirała. A może owo napięcie budował sam admirał, nerwowo zaciskający i rozluźniający szczękę. Bez względu na żródło, napięcie w pomieszczeniu było wręcz namacalne. Poza admirałem i młodym łącznościowcem, w pomieszczeniu znajdowali się dwaj kolejni spece od łączności i mężczyzna w nienagannie skrojonym garniturze.
- Jak tam sytuacja, Sanders? - odezwał się nagle admirał.
- Drużyna Bravo melduje, że zająła pozycję do ataku, Sir. - odpowiedział młodzik przed monitorem.
- Doskonale, połączcie mnie z ich dowódcą.
- Tak jest, Sir. Tu Orle Gniazdo do Orła 2. Zgłoś się Orzeł 2.
- Orzeł 2, zgłaszam się. - rozległ się dźwięk z umieszczonych na ścianie głośników.
- Ruszajcie jak tylko Orzeł 1 osiągnie pozycję. Odbiór. - powiedział admirał.
- Zrozumiałem. Ruszamy na sygnał Orła 1.
- I jeszcze jedno synu. Powodzenia.
- Dziękuję Sir. Bez odbioru.
- Niech Kardynał ma was w opiece. - dodał cicho admirał.
Milczący mężczyzna w garniturze słysząc ostatnie słowa admirała dyskretnie się uśmiechnął.
Gdzieś na Arcipelagu Graveton, Wenus.
Znowu byli w dżungli. To pozornie proste stwierdzenie zawierało w sobie całą złożoność ich sytuacji. Dżungla. Drapieżniki. Drapieżne rośliny. Pasożyty. Piekło. Ale oni, w dżungli czuli się jak w domu.
Na maleńkiej polance, która jakimś cudem nie została wchłonięta przez wszechobecną roślinność, nagle pojawił się człowiek. Dla niewprawionego oka pojawił się tak nagle, jakby zmaterializował się z czystego powietrza. Cały jego mundur i ciało pokrywał kamuflarz. Czujnym wzrokiem omiótł polankę i ruchem dłoni dał sygnał pozostałym. Podobnie jak on, wyłonili się ze ściany roślinności niczym duchy. Jeden, potem następny i następny. Wszyscy czujni, z bronią gotową do strzału. Do dowódcy dołączyli łącznościowiec, operator broni ciężkiej i dwóch kolejnych żołnierzy. Wszyscy natychmiast zajęli pozycje obronne. Po krótkiej chwili z dżungli wyłonił się jeszcze jeden komandos.
- Teren wokół czysty. Brak śladów obecności wroga.
- Świetnie. Dobra Panowie, mamy chwilę czasu nim chłopcy Stone'a zajmą pozycję. Korzystajcie, póki możecie.
Słysząc te słowa wszyscy nieco się rozluźnili nie tracąc jednak czujności.
- John's, połącz mnie z dowództwem.
- Mamy dowództwo, Sir. - powiedział łącznościowiec po chwili manipulacji przy radiu.
- Ok. Tu Orzeł 2. Melduję, że zajęliśmy punkt kontrolny Zulu. Odbiór.
- Przyjąłem Orzeł 2. Czekaj na dalsze rozkazy.
- Zrozumiałem. Bez odbioru.
- Daj mi znać jak tylko się odezwą. - powiedział dowódca po czym zajął dogodną pozycję przy zwalonym pniu. Zamknął oczy pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Po krótkiej chwili odpoczynek przerwał mu Swenson, operator LKM'a.
- Szefie, co my tu właściwie robimy?
- Znasz rozkazy. Wałkowaliśmy to wystarczająco długo.
- No niby tak, ale co jest takiego w tym fagasie, że wysłali nas żeby go sprzątnąć.
- To nie nasza sprawa. Nam nie płacą za myślenie. Mamy go zdjąć i nie pytać o szczegóły, Jak to w wojsku.
- Ale coś tam Pan chyba słyszał sierżancie?
Dowódca uśmiechnął się.
- Coś mi się obiło o uszy.
- No dalej, co Pan wie?
- Ten gość to jakaś szycha w jednym z ich klanów. W zadziwiającym tępie zdobył wysoką pozycję, a kilka jego pomysłów zdecydowanie zaniepokoiło naszych w sztabie. Zaniepokoiło na tyle, że nas tu wysłali. Resztę znacie.
- No ładnie, jak zwykle plityka. Ale to my musimy się w tym babrać. A jakby co to nawet się do nas nie przyznają. "W razie porażki zaprzeczymy że w ogóle tam byliście". Co za robota.
- Nikt nie mówił że będzie lekko jak się zaciągałeś do Marines.
- Jak to nie. "Zaciągnijcie się, mówili..." - na te słowa wszyscy parsknęli śmiechem.
Chwilę wesołości przerwał trzask radia.
- Tu Orle Gniazdo do Orła 2. Zgłoś się Orzeł 2.
- No cóż, Panowie, koniec wakacji. Bierzemy się do roboty.
Posterunek XIII - Wysunięta placówka Imperialu
- Co za upał. Gorąco jak w piekle - powiedział żołnierz piechoty do swojego kompana. Obaj stali na warcie. Weteran i żółtodziób - w sumie niezły układ. Starszy miał rozrywkę a młodszy okazję do nauki.
- Taa, nie to co przyjemny chłód Ganimedesa. - obaj się zaśmiali. Nagle rozległo się ostre "Baaaaczność!" - żołnierze karnie wykonali rozkaz.
- Co to za pogaduszki na warcie? - Krzyknął młody oficer zbliżając się do wartowników.
- Sir, właśnie tłumaczyłem koledze, jak wypatrywać wrogów w tej dżungli, Sir.
- Co ty nie powiesz, czy ja wyglądam na głupka? Nie ze mną te numery. Tym razem wam daruję ale będę was miał na oku, dekownicy. Spocznij!. -powiedział oficer, po czym udał się w kierunku kantyny oficerskiej.
- Sir, tak jest, Sir.
- Cholerny młokos. Gdyby nie był oficerem, pokazałbym mu gdzie jego miejsce. - powiedział gniewnie weteran.
- Taa, dopiero tu przybył, a już się szarogęsi. Od razu widać że arystokrata. - zawtórował mu młodzik.
- Ech, ale co zrobić. Prawdopodobnie to on przejmie dowództwo nad tą placówką. Echh, szkoda starego pułkownika Smitha. To był dowódca. Cholerna dżungla dorwała kolejnego porządnego człowieka.
- Jak to w sumie było? Bo słyszałem tylko plotki i dziwne opowieści.
- A tak, zapomniałem że sam jesteś tu nowy. Możesz nie wiedzieć. Historia jest jakich wiele. Ale człowiek był wyjątkowy. Pułkownik Adrian Smith. Dowódca z krwi i kości. Jeszcze ze starej szkoły. Ludzie poszliby za nim do piekła i pewnie z powrotem. Dla większości z nas był jak drugi ojciec. Dopóki nie zniknął.
- No właśnie. Jak to się stało?
- Któregoś dnia otrzymaliśmy wezwanie o pomoc. Nadany kod wskazywał, że to nasi. Pułkownik postanowił poprowadzić osobiście drużynę ratunkową. Ha, jaki inny dowódca zdecydował by się osobiście objąć dowództwo w takiej sytuacji. Ale tym razem byłoby lepiej dla nas wszystkich, gdyby został. Wyruszył z ludźmi do tej przeklętej dżungli i tyle go widzieliśmy. Straciliśmy kontakt radiowy. Wysłaliśmy patrole na poszukiwania ale przepadł on i ludzie z którymi wyruszył. Żadnych śladów, ciał, nic. Cholerna dżungla. To był porządny facet, nie zasłużył sobie na taki koniec.
- Pewnie masz rację. Szkoda tylko, że ta dżungla nie zabierze tego tam fircyka.
- Nigdy nie wiadomo chłopcze. Nigdy nie wiadomo. - odpowiedział złowieszczo weteran.
Cytadela nefaryty Belakora, Wenus.
W olbrzymiej komnacie panował półmrok, rozświetlany jedynie czerwonawą poświatą. Na środku komnaty znajdował się olbrzymi tron. Miejsce przypominałoby średniowieczną ziemską salę tronową, gdyby nie jeden drobny szczegół. Tron wykonany był z ludzkich kości, a na tronie nie siedział bynajmniej sędziwy król. Istota wygodnie rozparta na owym tronie miała około 3 metrów wzrostu i potężną, budzącą respekt muskulaturę. Głowę wieńczyła korona ze splątanych rogów wyrastających z czaszki istoty. Nagle nefaryta uśmiechnął się odsłaniając rząd ostrych kłów. Wstał z płynnością ruchów nie pasującą do jego potężnej sylwetki i podszedł do olbrzymiego lustra znajdującego się na jednej ze ścian komnaty. Wypowiedział słowa zaklęcia w jakimś nieludzkim, plugawym języku. Obraz w lustrze zamigotał i po chwili zamiast odbicia nefaryty pojawiła się wystraszona twarz człowieka.
- Jakie są twoje rozkazy, Panie? - z nabożnym, pełnym bojaźni tonem odezwał się kultysta.
- Jak śmiesz odzywać się do mnie niepytany? - ryknął w odpowiedzi nefaryta.
- Wybacz o Wielki, ja tylko...
- Zamilcz. Jeśli nie jesteś tak głupi, jak jesteś brzydki, sprowadź Nekromaga Brutusa.
- Natychmiast o Potężny. - wyjąkał kultysta po czym pospiesznie oddalił się w poszukiwaniu nekromaga.
Nefaryta znowu się uśmiechnął. Taka odrobina rozrywki z tym ludzkim śmieciem dobrze mu zrobiła. Po chwili w lustrze pojawiła się twarz, a raczej maska, nekromaga tej siedziby heretyków.
- Jakie poczyniłeś postępy Brutusie? - powiedział nefaryta nie czekając na tradycyjne powitanie nekromaga.
- Nasz agent jest na miejscu mój Panie. Jest gotów na spotkanie z Tobą o Wielki.
- Doskonale. Wkrótce się z nim skontaktuję osobiście. Ma być gotów.
- Tak się stanie o Wszechpotężny. - obraz zamigotał ponownie i w lustrze znów widać było tylko odbicie groteskowej twarzy nefaryty.
- Wszechpotężny - mruknął z zadowoleniem nefaryta - Ha, ha, ten mały krętacz ma złoty język. Wszechpotężny. Taaak, jeśli ten plan się powiedzie, to miano nabieże prawdziwego znaczenia. Mroczna Dusza wynagrodzi mnie sowicie. Taaak, ten plan musi się udać. - pomyślał Belakor.
Przez długą chwilę w cytadeli rozbrzmiewał szaleńczy śmiech nefaryty.
Archipelag Graveton, Wenus
Upał był nie do zniesienia. Powietrze było tak nasycone wilgocią, że czuł się jak w saunie. Do tego te przeklęte insekty - zdecydowanie nie poprawiały sytuacji. Ale znosił to wszystko bez najmniejszych oznak zmęczenia czy rezygnacji. Admirał dobrze go wyszkolił. Zresztą, na wyspie Colbyego jest jeszcze gorzej, i też jakoś wytrzymał. Te "drobne niedogodności" nie powstrzymają go przed wykonaniem zadania. Ani jego, ani jego ludzi.
Ciekawe jak radzą sobie chłopcy Stone'a - pomyślał - Morskie Lwy to twardziele, ale daleko im do Straży Colbyego. Niemniej, do tej pory radzili sobie całkiem nieźle - na tyle dobrze, żeby zasłużyć na jego szacunek. A to już coś znaczy.
Krótka chwila zamyślenia o mało nie doprowadziła go do zguby. W ostatniej chwili zdążył położyć się na ziemi w małej kępie zarośli. Kilkadziesiąt metrów przed nim, zza drzewa wyłoniła się postać. Szła powoli nisko pochylona, czujnie się rozglądając. Sierżant Winters zamrugał ze zdziwienia. To była kobieta. Długie blond włosy spięte w ciasny kucyk, smukłe ciało i ruchy niczym drapieżny kot. Całości obrazu dopełniał morderczo wyglądający miecz przytroczony do pleców oraz logo Bauhausu na naramienniku. To od razu sprowadziło go na ziemię.
Etoiles Mortant - pomyślał - Cholera, co tu robi Bauhaus? Też mi wywiad, psia jego mać. Nie zaobserwowano żadnych wrogich sił w rejonie działania. Akurat. Znowu wywiad dał ciała... he, jak zwykle. Ciekawe czego oni tu szukają? Zważywszy na fakt, że Wenus to ich ojczysta planeta, ich misja pewnie nie różni się zbytnio od naszej. Polowanie na Impów. Hmmm, może da się to jakoś wykorzystać na naszą korzyść.
Powoli, zachowując najwyższą ostrożność, wycofał się do pozycji reszty drużyny.
No cóż - pomyślał - chłopcy nie będą zbytnio zadowoleni - to tyle w kwestii "roboty łatwej jak spacer po parku". Sprawy się trochę skomplikowały. Jak zwykle. Ale to nieważne. Wykonają zadanie. W końcu Admirał dobrze ich wyszkolił.
Jakiś czas póżniej.
- Cholera sierżancie, znowu wleźliśmy w gówno po uszy. Imperial, teraz Bauhaus - tylko patrzeć jak w ślad za nimi wyskoczy banda zgniluchów z Legionu.
- Spokojnie, nie raz wychodziliśmy z gorszego bagna. Znajdziemy sposób i na to. Jak dla mnie, obecność Bauhausu niczego nie zmienia. Akcję przeprowadzamy tak, jak było zaplanowane. Musimy jedynie bardziej uważać, by nie nadziać się na szpicę którejś ze stron. Ktoś ma jakieś zastrzerzenia?
Nikt sięnie odezwał. Tylko żółtodzioby zadają pytania.
- Ok. To jeszcze raz dla jasności. Nasza drużyna podchodzi skrycie pod obóz od północy. Eliminujemy po cichu wartowników i wchodzimy do środka. Ze zdjęć wynika, że kwatery oficerskie są w północno - wschodniej części obozu. Znajdujemy kolesia, skracamy jego nędzny żywot i wycofujemy się do punktu zbiórki. Swenson - ubezpieczasz tyły. John's - jesteś ze mną na szpicy. Wilks, Bedford - zajmujecie pozycje obserwacyjne w samym obozie. Smith i Nowak - zapewniacie osłonę w punkcie odwrotu. Stone - Ty i Twoi ludzie zajmujecie pozycje wokół obozu. Na mój sygnał walicie z wszystkiego co macie. To powinno wywołać trochę zamieszania - przy odrobinie szczęścia uda nam się wymnkąć. Gibson - zapewnisz osłonę snajperską.
Wszystko jasne? Świetnie. Ruszamy dokładnie o 23.00.
Polowa kwatera dowództwa X. Grupy Operacyjnej "Mittel" Bauhausu
- Achtung!
Wszyscy w namiocie stanęli na baczność. Do środka wszedł mężczyzna w podeszłytm wieku. Miał na sobie mundur oficera wojsk pancernych Bauhausu. Zasalutował zgromadzonym w namiocie oficerom i zajął miejsce przed stołem zarzuconym mapami.
- Spocznij - powiedział. Miał spokojny, pewny głos. Głos człowieka przywykłego do wydawania rozkazów. Rozkazów które zawsze są wykonywane. Był oczywiście arystokratą - szlachetne rysy twarzy, nienaganna bródka Romanovóv, oficerski rapier przy pasie. W Bauhausie wszyscy oficerowie to arystokraci.
- Panowie, powiem krótko. Ta placówka Imperialu ma przestać istnieć. Zgodnie z wytycznymi Najwyższego Dowództwa, w związku z operacją "Czyściciel", wszelka wroga obecność na tym terenie ma być zlikwidowana. Moim zdaniem najwyższy czas pokazać Imperialczykom gdzie ich miejsce. Tolerowaliśmy ich obecność wystarczająco długo. Kapitanie Defons, proszę przedstawić szczegóły.
- Jawohl, Herr oberleutnant!
- Panowie, akcja ma być szybka i precyzyjna. Weźmiemy wroga przez zaskoczenie wiec spodziewamy się, iż straty będą minimalne. Uderzymy w nich szybko i zdecydowanie uniemożliwiając żołnierzom Imperialu przegrupowanie. Jak wiecie Panowie, nasze lekkie jednostki już rozpoczęły infiltrację pozycji nieprzyjaciela. Jednostka Etoiles Mortant pod dowództwem kapitan Devries oraz jednostka Jaegrów pod dowództwem kapitana Maurera przygotowują teren na uderzenie sił głównych. Jak do tej pory, spotkania z patrolami wroga były znikome. Atak głównych sił, poprzedzony przygotowaniem artyleryjskim, nastąpi od południa i zachodu. Szturm poprowadzą Dragooni kapitana Heinza wspierani przez zgrupowanie Vulcanów. Przełamią główny pierścień obrony przeciwnika. Potem do akcji przystąpią Jungle Commandos - ich zadaniem będzie wyeliminować wszelki opór wewnątrz bazy. Wszelkie szczegółowe dane macie Panowie w teczkach przed sobą.
- Dziękuję kapitanie Defons. Panowie, jedna sprawa. Mimo iż ci Imperialczycy byli do tej pory jak cierń w boku naszej korporacji, to nie możemy zapominać iż są żołnierzami, jak my. Wykonują tylko rozkazy. Damy im więc uczciwą szansę aby złożyli broń i udali się na "przymusowe wakacje" w jednym z naszych "zimowych kurortów".
- A co, jeśli nie skorzystają z naszej wielkodusznej oferty, Sir?
- No cóż, wtedy... wtedy zgnieciemy ich w proch.
Cytadela nefaryty Belakora, Wenus
- Helion, do mnie! - w cytadeli rozbrzmiał donośny głos nefaryty.
- Jestem na Twe rozkazy, Panie. - odpowiedział zgrzytliwy głos centuriona.
- Wszystko gotowe?
- Tak, Panie. Twe kohorty czekają na rozkaz wymarszu.
- Doskonale. Poprowadzę ich osobiście. Wreszcie będę miał porządną rozrywkę, ha, ha!!!
- Jak każesz, Panie.
- A teraz idź precz. Sprawdź jeszcze raz, czy wszystko jest gotowe.
- Żyję by służyć. - powiedział centurion po czym pospiesznie się oddalił. Nareszcie mój genialny plan nabiera tępa - pomyślał nefaryta - Teraz już nic nie może pójść źle. Osobiście tego dopilnuję. Zmasakruję tych żałosnych ludzików i zabiorę swojego agenta do cytadeli. Tekroni się nim zajmą, a kiedy zwrócimy go ludzkości będzie najdoskonalszym agentem ciemności jaki kiedykolwiek powstał - nefaryta uśmiechnął się złowieszczo.
Ten pomysł rzeczywiście okazał się błyskotliwy. Ale to przecież oczywiste - w końcu to był jego pomysł. Ta suka Golgotha miała już swojego Stahlera. Chwaliła się nim, jakby to był co najmniej nowy apostoł mroku. No to teraz zobaczymy czyje będzie na wierzchu. Ona upokorzyła Bauhaus - on zrobi coś równie spektakularnego. Imperial był naturalnym wyborem - świętoszkowaty a przy tym arogancki i agresywny. Nadał się doskonale. Znalezienie odpowiedniego kandydata nie było trudne. Oczywiście arystokrata - młody, ambitny, pełen złości i zawiści - bez pomocy z zewnątrz byłby nikim - mimo szlachetnego urodzenia. Ale dzięki pomocy tak potężnego sojusznika jak Legion Mroku - jego życie ulec mogło dyrastycznej zmianie. Wydostanie go z Ganimedesa nastręczyć mogło pewnych trudności - ale i na to znalazł się sposób. Kilku wysoko postawionych heretyków, trochę gotówki zmieniło właściciela, kilka osób pożegnało się z tym światem - i proszę. Sami wysłali go na Wenus. Dzieła dopełniło pozbycie się tego starucha. Ha, wołanie o pomoc. Ci ludzie nigdy się nie nauczą. A teraz pozostało tylko zrównać z ziemią obóz, wyciągnąć stamtąd agenta i po sprawie. Tekroni go ulepszą, wróci do swoich jako jedyny "cudownie ocalały" z masakry - wtedy dopiero zacznie sięprawdziwa zabawa. Ha, ha... odpowiednio poprowadzony daleko zajdzie. A gdy wreszcie ujawni swoją prawdziwą naturę - ha, ha, ha. Cóż to będzie za upokorzenie. Dumny Imperial prowadzony przez heretyka. Bractwo się od nich odwróci a inne korporacje rozgrabią po kawałku ich bogactwa. Jednego wroga ciemności mniej. Ale najpierw...
Nefaryta podszedł do tronu i chwycił oparty o niego potężny miecz. Wzniósł go w górę i wyryczał:
- CZAS NA MAŁĄ RZEŹ!!!
Posterunek XIII - Wysunięta placówka Imperialu
Poruszał się niemal bezszelestnie. Lata praktyki i uciążliwych szkoleń opłaciły się. Wyjął swój nóż szturmowy i ostrożnie zbliżył się do wartownika. Zaczekał na odpowiedni moment i błyskawicznym ruchem doskoczył do niego jedną ręką zakrywając mu usta, a drugą wbijając nóż prosto w serce. Szybka i czysta śmierć. Ukrył ciało w cieniu i dał znak Johnsowi, by do niego dołączył.
- Pozostali są już na pozycjach, Sir. - powiedział radiooperator - Czekają na sygnał.
- Ok. Przekaż wszystkim że...
Nie dokończył. Przerwało mu wycie syren. Ożyły reflektory na wieżach. Cały obóz poderwał się ze snu.
- O kurwa! - wyrwało się sierżantowi.
Sekundę później rozbrzmiała kanonada.
Wszędzie wokół wybuchały pociski. W dali, na przedpolu, majaczyły jakieś sylwetki. Imperialni żołnierze kryli się gdzie kto mógł oddając sporadyczne strzały w stronę dżungli.
- Co się dzieje do cholery!?! - wybuchnął młody oficer wybiegając z kwater oficerskich.
- To chyba oczywiste, Sir. Jesteśmy atakowani. - odpowiedział jeden z żołnierzy.
- To nie jest sposób zwracania się do starszego stopniem, szeregowy! - odwarknął oficer.
- Sir, proszę wybaczyć, Sir. Melduję, że baza została zaatakowana przez bliżej niezidentyfikowane siły przeciwnika. Ponieśliśmy straty w wyniku ostrzału artyleryjskiego. Żołnierze zajmują pozycje obronne. Czekamy na dalsze rozkazy, Sir.
- Tak lepiej. Skierować reflektory na wieżach w stronę dżungli. Na mój rozkaz, moździerze mają ostrzelać przedpole. I dowiedzcie się kto nas do cholery atakuje!
Sir, atak przebiega zgodnie z planem. Artyleria właśnie kończy ostrzał - główne siły są gotowe do szturmu.
- Doskonale. Hmm... przedpole na pewno jest zaminowane. Poślijcie przodem oddziały milicji. Niech przetrą szlak dla cięższych jednostek. Żeby ograniczyć straty, ostrzelajcie najpierw teren z granatników.
- Yawohl, Herr Oberleutnant!
- Kiedy tylko utworzycie bezpieczny korytarz poślemy Vulcany. Powinny sobie poradzić z przełamaniem głównych gniazd oporu. Dragooni zajmą się piechotą. Artyleria umilkła.
Ruszajcie natychmiast.
- Oddział! Bagnet na broń! Biegiem naprzód marsz!
- ZA ŚWIATŁOŚĆ I BAUHAUS!!!
Iskrzące w ciemności oczy obserwowały uważnie toczącą się walkę. Zapach prochu i krwi sprawił, że istota mimowolnie się uśmiechnęła odsłaniając ostre kły. Intruz z Callisto oczyścił umysł i skoncentrował się na użyciu daru telepatii.
- Mój Panie, walka się już rozpoczęła. Ci żałośni ludzie walczą między sobą.
- Wspaniale. To nam może ułatwić zadanie. A nawet jeżeli nie - i tak się zabawimy, ha, ha. Obserwuj dalej jak sprawy się potoczą. Moje siły są już prawie na miejscu.
- Jak każesz, Panie.
W niedużej odległości od przyczajonego Intruza zaszeleścił krzew. Z gąszczu roślin wyłoniła się makabryczna postać. Żołnierz w zachlapanym krwią mundurze i martwych oczach ściskający w ręku karabin obrośnięty jakby żywą tkanką. Rozejrzał się wokół pokrytymi bielmem oczami i powoli ruszył w kierunku, z którego dochodziły odgłosy walki. Wkrótce do samotnego zombi dołączyli następni. W stronę oblężonego obozu zmierzała istna procesja trupów.
Dowództwo Operacji Specjalnych Marynarki Wojennej Capitolu
Port Mac Arthur, Archipelag Graveton, Wenus
- Sir, Orzeł 1 i 2 rozpoczeli właśnie akcję.
- Świetnie, informujcie mnie na bieżąco o rozwoju sytuacji.
Admirał nerwowo pocierał zlane potem czoło.
- Coś nie tak, admirale? - zapytał mężczyzna w garniturze.
- Nie, nie. Tylko ten cholerny upał.
Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie - nie było po nim widać najmniejszych oznak zmęczenia.
- Spokojnie, panie admirale. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Jeśli nie wystąpią żadne komplikacje, powinniśmy wyjść z tego obronną reką. Jeśli ta akcja się powiedzie, będzie to ogromną korzyścią dla korporacji - i dla Pana.
- A jeśli się nie powiedzie?
- No cóż. W Pana interesie leży, żeby tak się nie stało. Nasza umowa jest jasna. - odpowowiedział poważnym tonem mężczyzna w garniturze.
W tym samym czasie, gdzieś w Wenusjańskiej dżungli, ważyły się losy walczących żołnierzy.
Polowa kwatera dowództwa X. Grupy Operacyjnej "Mittel" Bauhausu
Atak szedł pomyślnie. Imperial poniósł ciężkie straty. Doświadczenie podpowiadało mu, że zwycieśtwo dla Bauhausu jest już praktycznie zapewnione. Bitwa w zasadzie powinna już dogasać ale ci Imperialczycy nie poddają się łatwo. Twarde skurczybyki. Zawsze ich za to szanował. Zawsze walczą do końca.
Jego rozmyślania przerwało coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Czego nie przewidział
- nie mógł przewidzieć. W ogólnym zgiełku bitwy dało się słyszeć nową nutę. Poznał ją od razu. Słyszał już ten dźwięk na wielu polach bitew na Wenus. Niepokojący, wibrujący odgłos broni mrocznej techniki. Chwycił hełm i wybiegł z namiotu.
- Raport!
- Sir, dowódcy oddziałów meldują, że do walki włączył się Legion Ciemności. Atak na bazę Imperialu się załamuje. Czekają na rozkazy.
- Natychmiast wstrzymać atak na bazę. Utworzyć linię obrony wzdłuż strumienia w sektorze 4. Zniszczyć siły ciemności za wszelką cenę. Przekazac do wszystkich oddziałów.
- Jawohl, Herr Oberleutnant.
- I dajcie znak jednostkom wsparcia. Niech natychmiast włączą się do walki.
Wygląda na to, że bitwa potrwa dłużej niż zakładał.
Coś poszło nie tak. Znowu władowali się w niezłe bagno. Tylko tym razem mogą się już z niego nie wygrzebać. W powietrzu latały pociski, wybuchy podrywały do góry zwały ziemi. Po całej bazie biegali żołnierze szukając czegoś, w co możnaby strzelić. W takich warunkach wykonanie zadania graniczyło z cudem. Pieprzyć to - pomyślał. Przy odrobinie szczęścia Imperialczyka dosięgnie jakaś zbłąkana kula. Teraz jedynym celem jest wydostać stąd swoich ludzi. A cisza w eterze kiedy w około słychać tylko wybuchy to kpina.
- Jones, daj mi Stone'a.
- Tu Orzeł 2. Raport.
- Tu Orzeł 1. Mamy poważne kłopoty. Wokoło zaroiło się od umarlaków. Ta impreza nas przerasta. Nie jesteśmy w stanie zapewnić wam wsparcia. Odbiór.
- Cholera, świetnie. Tylko Legionu nam brakowało w tym całym bajzlu. Dobra Panowie, zwijamy interes. Orzeł 1, wycofajcie się do punktu Charlie. I unikajcie kontaktu z przeciwnikiem.
- Będzie ciężko. Zgniłki prawie wlazły nam na plecy. Ale damy radę. Powodzenia, Orzeł 2. Bez odbioru.
- Niebiosa - Orzeł 1. Osłaniaj nasze dupska. Wycofujemy się. I sprawdź co mozesz zrobić dla Orła 2.
- Tu Niebiosa - przyjąłem.
Snajper, będąc na doskonale zamaskowanej pozycji, spokojnie wrócił do obserwowania obozu.
- Sir, jednostki Bauhausu prawie przełamały naszą obronę. Dłużej się nie utrzymamy. Jeszcze jeden taki szturm i po nas.
- Utrzymać pozycję. Osobiście zastrzelę każdego, kto opuści swoje stanowisko.
- Ależ Sir, jeśli się nie wycofamy to i tak nikt z nas nie przeżyje.
- Powiedziałem zostać na stanowiskach!
- Sir...
- Czego!?!
- Bauhaus, Sir. Wycofują się. Wygląda na to, że ktoś ich zaatakował od strony dżungli.
- Dawaj lornetkę. Taaak, rzeczywiście. W samą porę. - dodał cicho oficer.
- Sir?
- Czego się gapicie ofermy. Umocnić pozycje. Utworzyć stanowiska broni ciężkiej. Dobić rannych. Szkoda czasu na ich odratowanie. Ja idę do kwatery łączności wysłać meldunek do dowództwa.
- Tak jest, Sir.
Oficer szybkim krokiem oddalił się od żołnierzy zerkając co jakiś czas za siebie.
- Ty, co tu jest grane? Dobić rannych? Czy on zwariował? I gdzie on się wybiera. Jest tu żeby dowodzić a nie wysyłać meldunki.
- Rzeczywiście coś tu nie gra. Ale w jednym miał rację. Musimy umocnić nasze pozycje i zebrać rannych zanim tamci wrócą dokończyć dzieła. Dopilnuj wszystkiego - ja pójdę sprawdzić w co nas tym razem wpakowali. I co kombinuje nasz nowy dowódca.
- Jasne. Uważaj na siebie.
Stary weteran chwycił swojego Invadera i ruszył za śladami swego dowódcy.
Bauhaus był całkowicie nieprzygotowany na taki obrót sprawy. Jest takie ludzkie powiedzenie - zostali przyłapani ze spuszczonymi portkami. Kukiełki szły bezmyślnie w kierunku okopanych żołnierzy zbierając większość ostrzału a wartościowsze jednostki podchodziły skrycie z flanki.
- Ha, ha... kolejna porcja świeżych zwłok do zasilenia moich oddziałów. - pomyślał nefaryta. Kiedy rozgromię już tych ludzików zajmę się tym, po co przybyłem. Ale teraz należy mi się odrobina rozrywki.
W dżungli rozległ się potężny ryk. Ludzie broniący się przed natarciem zombie zamarli z przerażenia. Nagle, z dżungli wyłoniła się potężna istota - jej głowę wieńczyły trzy rogi, w rękach trzymała olbrzymiego Azogara. Nefaryta włączył się do walki. Ryknął ponownie i żucił się w kierunku okopanych żołnierzy. Kule z Panzerknackerów zdawały odbijać się od jego pancerza. Gdy tylko dobiegł do pierwszej linii obrony zaczęła się rzeź. Wymachiwał swoją potężną bronią odrąbując ręce i głowy. W powietrzu rozlegały się krzyki mordowanych. Nawet żołnierze Bauhausu nie mogli długo wytrzymać takiej szarży. Jakby tego było mało, na tyłach Bauhausczyków pojawił się oddział Nekromutatów wyjący i wymachujący olbrzymimi bagnetami zamontowanymi na ich karabinach. To dopełniło dzieła. Linia obrony zachwiała się i po chwili pękła jak zbyt napięta struna. Żołnierze żucili się do ucieczki. To oznaczało początek końca dla uciekających.
- Już nas opuszczacie? Tak szybko? Ale zabawa dopiero się zaczyna. HA, HA, HA... - nefaryta zamyślił się - Ale mam ważniejsze rzeczy na głowie niż uganianie się po dżungli za jakimiś niedobitkami. Helion, do mnie!
- Jestem, mój Panie.
- Pogoń jeszcze trochę tych ludzików. I zdobądź kilku żywych jeńców. Kto wie, może będą mieli jakieś przydatne informacje.
- Jak każesz, Panie.
- Ja idę odebrać naszą małą przesyłkę. Będę oczekiwał waszego powrotu w cytadeli. Nie zawiedź mnie.
- Nie zawiodę mój Panie.
W tym samym czasie, Bauhaus nie marnował czasu. Nie na darmo korporacja ta znana jest ze swych doskonale wyszkolonych oficerów. Pozycje osłonowe dla uciekających zajęły pancerze bojowe Vulcan. Dowódcy oddziałów zebrali swoich podkomendnych i utworzyli kolejną linię obrony. Tym razem, rzeź dotknęła sługi Legionu. Nadchodzące hordy ciemności powitała rzeka ołowiu. Działka obrotowe Vulcanów pluły śmiercią, Milicjanci i Dragooni niszczyli ożywieńca za ożywieńcem. Nekromutanci padli na ziemię przytłoczeni ogniem. Wielki Centurion wykrzykiwał rozkazy w swoim mrocznym, zgrzytliwym języku. Kula wystrzelona przez snajpera Dragoonów uciszyła go na zawsze. Żołnierze Bauhausu przystąpili do systematycznego eliminowania pozostałych sług ciemności. Wkrótce było po wszystkim.
Nieświadom niczego nefaryta kierował się w tym czasie w stronę oblężonego obozu Imperialu.
Gdzie ten przeklęty nefaryta? - pomyślał Carpenter, nowy dowódca wysunietej placówki mperialu i przy okazji agent Legionu Ciemności. Placówka długo się nie utrzyma - jeśli szybko się stąd nie wyniesie, może mieć poważne kłopoty. Kanonada trochę ucichła. To dobry znak - oby tylko sługi Belakora nie okazały się nadgorliwe. Wciąż był tylko człowiekiem - jedna zbłąkana kulai koniec wspaniałych perspektyw na przyszłosć. Ale jeśli wszystko pójdzie dobrze - ha,ha... to będzie wspaniałe. Pokaże tym wszystkim durniom kto miał rację. Odpłaci im za wszystkie upokorzenia jakich doznał z ich strony. Taaak, zniszczę ich wszystkich. Ale najpierw...
- Wybiera się Pan dokądś, Sir?
Jak spod ziemi wrósł przed nim żołnierz imperialu. Poznaję go - to ten weteran. Sługus poprzedniego dowódcy. Ten dureń może wszystko popsuc. Muszę się go szybko pozbyć - pomyślał Carpenter.
- Co wy tu robicie, kapralu? Wydałem wyraźne rozkazy. Wiecie co grozi za niesubordynację?
- Wiem doskonale Sir. A czy Pan wie, co grozi za dezercję?
- Cooo? Jak śmiesz. Jestem twoim dowódcą śmioeciu. Masz się do mnie zwracać z należytym szacunkiem., I co ty w ogóle sugerujesz?
- Niczego nie sugeruję, Sir. Ale my wykrwawiamy się na barykadzie a nasz dowódca cichcem wymyka się z bazy.
- Lepiej przemysl to co mówisz. Sąd polowy masz już załatwiony. Ale jeszcze jeszcze chwila i sam cię zastrzelę.
- Sąd polowy? Pan raczy żartować, Sir. Jeśli wróg ponowi atak, to i tak będziemy martwi. ale Pan ma oczywiście inne plany. Prawda, Sir?
- Ostrzegałem cię durniu. - powiedział z nienawiścią w głosie i wyszarpnął swojego Agressora - Od początku wiedziałem, że będą z tobą kłopoty. Wchodziłeś mi w drogę odkąd objąłem dowództwo po tamtym starym pryku. No cóż, tak bardzo za nim tęskniłeś to zaraz do niego dołączysz. Załatwiłem jego, załatwie i ciebie.
- Nie będź tego taki pewien zdrajco. - ryknął żołnierz i rzucił się na oficera. Uderzenie wytrąciło mu z ręki broń. Upadli obaj na ziemię i zaczęli okładać się pięściami. Weteran górował nad oficerem ale ten nie zamierzał się poddać. Przeżucił żołnierza nad sobą, podniósł siębłyskawicznie i wyszarpnął oficerski kord. Z wyrazem tryumfu w oczach rzucił się na bezbronnego żołnierza. Zamachnął się by przyszpilić wetrana do ziemi ostrzem swojej broni. W tej chwili usłyszał wystrzał i poczuł jakby kopnięcie w pierś. Oficer z niedowierzaniem spojrzał na strumyk krwi spływający powoli po jego kurtce a potem na dymiącą lufę własnego Agressora. Powoli osunał się na kolana, kord wypadł z bezwładnej dłoni. Obraz powoli robił się coraz ciemniejszy. Jakby z oddali usłyszał głos weterana:
- Tak właśnie kończą zdrajcy Jej Imperialnej Światłości.
A potem osunął się w ciemność.
Stary żołnierz podniósł się powoli i spojrzał na leżące przed sobą ciało. Odwrócił się by wrócić do swoich kompanów na barykadzie i zesztywniał z przerażenia. Przed nim górowała potężna sylwetka nefaryty. Na jego twarzy malował się grymas nieokiełznanej furii.
- Niech Kardynał ma nas w opiece - zdążył pomyśleć żołnierz.
Gibson obserwował przez lunetę swojego karabinu teren imperialnego obozu.
Chłopaki pewnie się już zwinęli - pomyślał.
Już zamierzał opuścić stanowisko gdy nagle w polu widzenia mignęła mu sylwetka. Wyregulował celownik i przyjrzał się celowi. Na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. Nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Dwóch Imperialczyków. Niby żadna nowość w imperialnej bazie - tylko że za jednym z nich specjalnie uganiali się po tej przeklętej przez Kardynała dżungli. No, no - figurant we własnej osobie. Chyba jednak wykonamy dzisiejsze zadanie - uśmiechając się, snajper przymierzył się do strzału.
Cholera - oficera przesłonił jakiś piechociaż. Ale to nie problem. Jeden strzał - dwóch zabitych. Z bronią jakiej używał to będzie dziecinnie proste. Już miał pociągnąć za spust gdy wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Oficer zaczął gwałtownie gestykulować a po chwili wyciągnął broń i wycelował w żołnierza piechoty.
Co u licha - pomyślał snajper.
Nagle, między Imperialczykami wybuchła gwałtowna walka. Gibson postanowił wstrzymać się zoddaniem strzału - w tym kłębowisku ciał nie miał pewności celu, a wolał ograniczyć się do jednego wystrzału.
Ciekawe o co im poszło - pomyślał - i który wygra.
W pewnej chwili, oficer osiągnął wyraźną przewagę. Snajper, przeczuwając wynik starcia, wziął ponownie na cel oficera. Powoli ściągał spust. A potem zobaczył tylko błysk wystrzału i oficera osuwającego się na ziemię.
A niech mnie - Imperialczyk odwalił robotę za nas. He, gdyby to była Luna, postawiłbym mu browar. A tak, cóż - skierował siatkę celowniczą na żołnierza, przyjrzał mu się, i powoli zdjął palec ze spustu. Ten po którego tu przyszli już i tak leżał martwy. A poza tym nie ma sensu zdradzać swojej obecności.
Już zamierzał się zwinąć, gdy w obozie zauważył jakiś dziwny błysk. Spojrzał ponownie przez lunetę i zamarł.
O cholera, w co my się wpakowaliśmy. - W obozie, dwa metry od przerażonego Imperialczyka stał nefaryta. Górował nad biednym żołnierzem wznosząc do ciosu morderczo wyglądającą broń.
Tyle niespodzianek jednego dnia to zbyt wiele jak na mój gust - pomyslał snajper - ale tego starcia nie mam zamiaru oglądać.
Wycelował swoją potężną broń i ściągnał spust. Jego wkw plunał śmiercią. Huk wystrzału był potężny. Wystrzelony pocisk pędził w kierunku nefaryty. Trafił go dokładnie w potylicę. Efekt był jak trafienie arbuza pociągiem ekspresowym. Głowa stwora po prostu eksplodowała. Pocisk kaliber 12,7 mm sprawił, ze z jego łba ostały się jedynie rogi.
Gibson spojrzał jeszcze raz na twarz oszołomionego żołnierza Piechoty Imperialu i uśmiechając się pomyślał - To za pomoc w robocie, kolego. Nie dziękuj.
A potem złożył szybko karabin i ruszył do punktu zbiórki. Miał dla dowódcy dobre wieści.
Dowództwo Operacji Specjalnych Marynarki Wojennej Capitolu
Port Mac Arthur, Archipelag Graveton, Wenus
To czekanie go wykańczało. Co tam się do cholery dzieje? Do tej pory albo wykonali misję albo wszyscy zginęli. Ta ostatnia możliwość była niepokojąca.
Z zamyślenia wyrwał go głos łącznościowca.
- Sir, mamy kontakt z Orłem 1.
- Wreszcie. Dajcie go na głośnik. - odpowiedział pewniejszym głosem admirał.
- Tu Orle Gniazdo. Wasz status Orzeł 1?
- Melduję, że misja została wykonana. Nie ponieśliśmy jak dotąd żadnych strat. Kierujemy się do punktu ewakuacji. Odbiór.
Atmosfera napięcia pękła jak mydlana bańka. Wszyscy odetchnęli z ulgą i zaczeli sobie gratulować.
- Przyjąłem, Orzeł 1. Wysyłamy po was śmigłowiec. Macie jakieś specjalne życzenia?
- Może odrobina czegoś mocniejszego, Sir?
- Załatwione. Macie u mnie kolejkę. Do zobaczenia w bazie. Orle Gniazdo bez odbioru.
- Ok Panowie. Wygląda na to, że wszystko poszło gładko. Natychmiast wyślijcie śmigłowiec w umówione miejsce. I upewnijcie się, że zabierzecie ich wszystkich całych i zdrowych. Wykonać.
- Tak jest, Sir.
Do admirała podszedł jak zwykle opanowany mężczyzna w garniturze.
- Doskonała robota Admirale. Wypełnił Pan swoją część umowy.
- Tak, a teraz wasza kolej. Obiecaliście mi...
- I dotrzymamy słowa - przerwał mu "garnitur" - Pana żona zostanie oczyszczona z zarzutów o herezję. Powinien Pan być dumny, Admirale. To Pana wkład w zwycięstwo Światłości. A teraz - żegnam, Admirale. Cieszy mnie, że współpraca nam się ułożyła. Mężczyzna w garniturze odwrócił się i z dyskretnym uśmiechem na ustach opuścił pomieszczenie.
Admirał ukradkiem otarł spływającą po policzku łzę.
Kolejny pieszczoszek do kolekcji - powiedziała siedząca na kamiennym tronie postać, przypinając do pasa zakonserwowaną głowę jakiegoś nieszczęśnika - Doskonale się spisałeś, Marszałku Stahler. Bez inwestowania własnych sił doprowadziliśmy do zniszczenia bazy Imperialu rujnując jednocześnie tego durnia Belakora. Podobno on sam przepadł podczas ataku. Co za pech - ha, ha, ha - roześmiała się Golgotha emanując drapieżnym pięknem i grozą jednocześnie.
- A co się stało z tym jego agentem?
- Zastrzelony, moja Pani. Wieść niesie, że przez własnych ludzi. Mamy nawet człowieka, który rzekomo tego dokonał. Poddał się wraz z grupką ocalałych. Obecnie jest w jednym z naszych obozów jenieckich.
- Ha, ha - kolejny przykład amatorszczyzny Belakora. Ciebie podwładni kochają - prawdka, Erwinku?
Lord Marszałek Erwin Stahler skrzywił się słysząc to zdrobnienie.
- Tylko kiedy służy to moim celom, moja Pani.
- Oczywiście że tak. A co do tego cukiereczka - przysłużył nam się. Dopilnuj, żeby włos mu z głowy nie spadł - zasłużył na nagrodę.
Stahler, przyglądając się trofeom swojej mrocznej Pani, domyślił się o jaką nagrodę chodzi.
- Doskonale. To teraz, kiedy już pozbyliśmy się tego wichrzyciela, czas przejąć jego cytadelę. Myślę, że będzie wspaniałym dodatkiem do moich włości.
- Też tak uważam, moja Pani.
- Taaak, muszę zbierać siły. A kiedy zbiorę ich wystarczająco dużo - Alakchai zobaczy co oznacza gniew urażonej kobiety.
- Już mu współczuję, moja Pani.
Zanim połączenie zostało przerwane, słyszał donośny śmiech nefarytki.
Po obu stronach potężnych, dębowych drzwi stali żołnierze z elitarnego oddziału Furii. Ich wspaniałe, antyczne zbroje doskonale komponowały się z ornamentami zdobiącymi ściany korytarza.
- Jego Ekscelencja oczekuje cię, Inkwizytorze - powiedział jeden ze strażników otwierając drzwi.
Mężczyzna, który wymienił elegancki garnitur na bojowy strój inkwizytora, wszedł do komnaty.
Za potężnym biórkiem, na fotelu, siedział starszy mężczyzna w kapiących złotem szatach i kardynalskim pierścieniem na palcu.
- Ach, witaj bracie Qwintusie. Słyszałem, że twoja misja zakończyła się sukcesem.
- Tak, Ekscelencjo.
- Doskonale. Rozumiem, że dopilnowałeś, by wykonano naszą częśćumowy?
- Tak, ekscelencjo. Małżonka admirała została cała i zdrowa odstawiona do swojej posiadłosci. Oskarżenie o herezję nigdy nie miało miejsca.
- Doskonała robota. Oczywiście, nigdy nie skrzywdzilibyśmy tej uroczej kobiety. Ale admirał potrzebował, jakby to powiedzieć, dodatkowej zachęty do współpracy. Choć należy przyznać, że gdyby jednak była zamieszana w herezję, byłoby dla niej tylko jedno wyjście. Odszła by w Światłość.
- Oczywiście, Ekscelencjo. Lecz gbyby była heretyczką, jej małżonek byłby dla nas bezużyteczny. Nie moglibyśmy mu zaufać.
- Dokładnie tak. Masz przenikliwy umysł, mój bracie. Z radością będę się przyglądał Twojej karierze. Może nawet zastąpisz mnie na tym stanowisku.
- Żyję by służyć światłości, Ekscelencjo.
- Jak my wszyscy, Qwintusie, jak my wszyscy.
- A wracając do sprawy - więc cała operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Pokrzyżowaliśmy plany agentów ciemności i to przy minimalnym nakładzie własnych sił. Ta strategia to nasza przyszłość. Musimy skoncentrować potencjał megakorporacji na walce z ciemnością. Nasze własne siły mają ważne zadania przed sobą - niech korporacje rozwiązują te drobniejsze problemy. Masz moje błogosławieństwo i pełne poparcie bracie. Niech Kardynał ma Cię w opiece.
- I Ciebie, Ekscelencjo.
Inkwizytor opuścił komnatę i szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Przywdział swój złowieszczo wyglądający hełm i ruszył przed siebie. Miał tak wiele do zrobienia a tak mało czasu. Światłość zatryumfuje.
Viper
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz