opowiadanie - Operacja "Wielka Chwała"

Operacja "Wielka Chwała"

Centrum dowodzenia wojsk Imperialu na Wenus, Nowa Victoria (ex-Hammenstaadt) 
godz. 3.00 
- Panowie, to jest to - powiedział generał Kisinger do zebranych sztabowców i oficerów liniowych - Zakończono właśnie koncentracje naszych wojsk i za trzy godziny uderzamy. Atak wykonają w całości nowo sformowane dywizje 37 i 41 przy wsparciu 97 pułku pancernego i 5 batalionu specjalnego Złotych Lwów. Musimy się śpieszyć, wywiad informuje że w rejonie naszego ataku Bauhaus koncentruje znaczne siły pancerne. Jeżeli uda nam się przebić przez linie wroga to zniszczymy przy okazji to zgrupowanie pancerne zanim wejdzie ono do akcji. Pułkownik Haig wprowadzi panów w szczegóły. Pułkowniku? 
- Tak jest - pułkownik w nienagannie odprasowanym mundurze przesunął się do przodu - Atak zostaje poprzedzony silnym ogniem artyleryjskim tu, tu i tu, - pułkownik pokazał na mapie -; czas ostrzału to 15 minut. Na pierwszy rzut idą bataliony 18, 19 z 37 oraz 23 i 24 z 41, reszta uderza jak uda się zabezpieczyć wyłom. Wsparcie ogniowe zapewniają Hurricainy z 97 baonu oraz grupa barracud z 6 dywizji okopowej. Całość operacji zabezpiecza od tyłu reszta 6 dywizji. Pokażę teraz poszczególne cele - oficerowie pochylili się nad mapą.....
Pozycje obronne 12 batalionu 6 dywizji okopowej na linii Tytanus, Wenus, 
godz. 4.40. 
- Sierżancie!!! - do moich uszu dobiega wrzask porucznika. No i nici z odpoczynku. Na usta ciśnie mi się stek wyzwisk pod adresem tego gogusia, ale trzymam gębę na kłódkę. W końcu jestem zawodowym podoficerem. 
- Tak, sir? - przyjmuję pozycję na baczność. Poprawiam na twarzy maskę przeciwgazową. Co prawda nikt tu nie używa gazów bojowych, ale smród gnijących ciał na przedpolu jest nie do wytrzymania. Ostatnio w tych upałach nawet nie zdejmuję jej jak kładę się spać. 
- Zbierzcie swoich ludzi, niech będą gotowi. Za jakąś godzinę się zacznie - dodaje konspiracyjnym głosem. 
To wiem i bez tego palanta. Już pół godziny temu zauważyłem przemykających się przez okopy komandosów ze Złotych Lwów. Mam tylko nadzieje, że to nie my idziemy do szturmu. Ale posłusznie milczę. W końcu jestem zawodowym podoficerem. 
Godz. 6.10 
No, nie jest źle. Przynajmniej nie posyłają nas. Zamiast tego mijają mnie młode twarze przerażonych żołnierzy z oddziałów regularnych. Zbyt młode jakby mnie ktoś pytał, prawie mi żal tych gnojków. 
Godz. 6. 37 
I tyle jeśli idzie o imperialny bitzkrieg. Piechota całkiem profesjonalnie jest szatkowana zaraz po wyjściu z okopów. Porucznik regularnych wybiegający z okopu obok mojej pozycji dostaje postrzał prosto w twarz. Pada prosto na mnie martwy zanim go dotknąłem. 
Część naszych nawet dotarła do ziemi niczyjej, ale to chyba z powodu przegrzania się karabinów maszynowych niebieskich. Wyczerpałem już całą amunicję do ckmu i strzelam ze szturmówki. Gdzie do cholery są hurricainy? 
Godz. 7.15 
Nasza kawaleria pancerna jak zawsze spóźniona. Co prawda ładnie czyszczą okopy Bauhausu, ale naszym to już niewiele pomoże. Mam wrażenie, że na zasiekach niebieskich na wprost mnie wisi cały pluton regularnych, poszatkowany aż miło. Biedne gnojki. 
Godz. 8.02 
I mamy pełny odwrót. Jakby miało co wracać. Dwa pozostałe hurricainy kryją ogniem niedobitki całej 37 dywizji. Reszta pojazdów dopala się na przedpolu. Kolejne urozmaicenie dnia i krajobrazu. 
Godz. 8.10 
Jeden z Hurricainów padł tuż obok naszych pozycji. Kierowca ugrzązł w kabinie i nie może się wydostać z płonącej maszyny. Normalnie nie jestem zwolennikiem bohaterstwa, ale nie mogę pozwolić, żeby ten idiota spłonął żywcem tuż obok mnie i zepsuł mi apetyt. Oddaję karabin kapralowi i czołgam się w kierunku maszyny. Odstrzeliwuję zamek w kabinie i tu niespodzianka. Zamiast wielkiego łosia (kadry uwielbiają ładować wysokich osiłków do tych puszek) wypada z niego coś drobnego z rudymi lokami pod resztkami pilotki. Co, na niebieski tyłek neferyty? Ruda (nawet ładna) całuje mnie w policzek, a ja klapsem kieruje ją w kierunku naszych. Czołgamy się w kierunku okopu przez pół godziny. To wystarczający czas, żeby umówić się na randkę w wojskowej kantynie pod koniec dnia. Pójdę jak przeżyję. 
Godz. 9.00 
Koniec szturmu, wynik meczu niebiescy 500 - my chyba z 3 tysiące sztywnych. Na przedpolu słychać jęki setki rannych. Ja się jednak nigdzie nie wybieram. Co prawda miesiąc temu wydali rozkaz, że za ściąganie rannych można otrzymać błyskawiczny awans, ale rezultat tego w naszej kompani to dwóch nowych sierżantów i stu martwych szeregowych. 
Niech palanty poczekają do zmroku. 
Godz. 11.30 
Wycie rannych prawie całkiem ucichło. Za to u niebieskich zaczął się ruch. Kurw... To przecież cały batalion ciężkich czołgów. Skąd te skurwiele mają takie rzeczy? Biegnie kapral ze skrzynkami z amunicją zapalającą. Będzie nieciekawie. 
Godz. 12.00 
Natarcie pancerne w pełni. Mogę zacząć pisać książkę "Piechota pod gąsienicami", ale nie sądzę żebym zdążył ją wydać. Na pozycje zaczynają wychodzić nasze Baracudy. 
Jeden gołowąs chcąc się popisać przed oficerami wystartował na swojej zabawce ponad okop. Pierd... tryk. Gówniarz ma jednak szczęście. Obie rakiety trafiają prowadzącego Grizzliego. Czołg skręca ze zgrzytem i wbija się w nasyp po stronie niebieskich równie martwy jak jego załoga. W tym czasie "baran" dostaje postrzał w baraccudę i wali się z hukiem prosto na oniemiałych oficerów. Okopem wstrząsa eksplozja. Nasi wiwatują na widok palącego się giganta. Ja dyskretnie wyglądam z za rogu do sąsiedniej transzei. No nieźle. Jeden grizzli, dwóch kapitanów i trzech poruczników. Gówniarz powinien dostać medale pośmiertne od obu stron. Nasze baraccudy zaczynają strzelać salwami. 
Godz. 12 43. 
Koniec natarcia pancernego. Dwa lekkie czołgi uciekły, reszta się dopala. Widzę jak z włazu ostatniego trafionego pudła wyczołguje się płonący niebieski. Osobiście nie mam nic przeciwko niebieskim, więc wychylam się z okopu i strzelam mu prosto w głowę. Nasi wiwatują na widok tego wyczynu snajperskiego. Niech się cieszą gówniarze, i tak nie wiedzą o co chodzi. Zanim się schowałem zobaczyłem snajpera huzarów. Dziwne, ale nie odstrzelił mi tego głupiego łba, tylko ruchem ręki podziękował. No proszę, jest życie po drugiej stronie zasieków. 
Godz. 13.30 
Przerwa obiadowa. Mam wszystko w dupie. Ciężko się oddycha bez maski. 
Godz. 15.12 
Odwiedził nas pułkownik Haig-Rzeźnik. Będzie bardzo nieciekawie. Palnął mowę, że nam idzie cudownie i że 41 dywizja przebiła się na południe od nas i odcięła dwie dywizje Bauhausu stojące przed nami. Oficerowie byłej 37 na pewno się ucieszyli, że posłali swoich na dwie pełne dywizje... 
Nieważne. Rzeźnik planuje wykończyć niebieskich i rzuca nas. Jakoś mnie to nie dziwi. 
Na koniec wrzeszczy entuzjastycznie "Niech żyje wasza wysokość" i tym podobne bzdury. Reszta podchwytuje i wrzeszczy razem z nim. Wrzeszczę i ja, jesne czemu nie, jestem w końcu zawodowym podoficerem. Mam wrażenie, że wyje cała 6 dywizja. 
"Niech żyje Imperial" , "Niech żyje klan Murdoch", "Niech żyje ...". Kapralu, podajcie mi wiadro, będę rzygał. 
Godz. 16.05 
No i mam swój szturm. Kurw.., kurw..., kurw... Biegnę na oślep w masce przeciwgazowej otoczony kłębami dymu. Chce mi się wyć, ale zaciskam zęby aż do bólu. Nowi wrzeszczą to swoje "hura" dzięki czemu ckmy niebieskich wiedzą gdzie ich macać. Durnie. 
Godz. 16.19 
Kardynał mnie chyba lubi. Poślizgnąłem się na czymś co wyglądało jak resztki dragona i padłem na pysk prosto w błoto. W tym momencie nad głową przeleciała mi seria z lkmu i skosiła dwóch moich. Jeden z nich wali mi się na plecy i mocniej wciska w błoto. Jego martwe oczy patrzą na mnie oskarżycielsko. Powoli odsuwam go na bok. Wybacz mały, to jest wojna. 
Godz. 16.26 
Taaaa. Są otoczeni, mówił Rzeźnik, gonią resztką sił, mówił. Palant, a ja nie lepszy, że mu uwierzyłem. Lecą na mnie dwa plutony milicji i drużyna dragonów. Pora zbierać dupę w troki i wiać. Jestem w końcu zawodowym podoficerem. 
Godz. 16.41 
Taki gówniarz, a mnie załatwił. Trafiłem na dwóch milicjantów nieopodal gigantycznego krateru wywalonego w ziemi po strzale z haubicy Bauhausu. Jednego załatwiłem serią z karabinu, ale na drugiego brakło amunicji. Palant wbił mi bagnet w brzuch. Na szczęście przekręcić nie zdążył, bo złamałem mu kark jego własnym hełmem. Pożyteczny mają ten szpikulec. I oto teraz leżę sobie w leju po pocisku sto metrów od naszych pozycji i warczę z bólu. Nie muszę chyba mówić, że ofensywę szlag trafił. Czas się znieczulić. 
Godz. 17.15 
Ten morfix to całkiem fajna rzecz. Ućpałem się po same uszy i zacząłem gadać z trupem oficera Bauhausu. 
Godz. 18.20 
Zaczynam normalnie myśleć. Przeczołgałem się na plecach z pięćdziesiąt metrów i oparłem się o rozbitego hurricaina rudej. Czuję się tak lekko że mógłbym biec, ale podejrzewam, że gdziekolwiek bym dobiegł zrobiłbym to bez wnętrzności. Mój kapral (dobrze że przeżył, poczciwy chłop) daje mi znak ze zaraz po mnie przyjdzie. Macham mu ręką, że jest ok i żeby poczekał, ale on nie słucha. Podrywa się z okopu i natychmiast wpada do niego trafiony jakimś pociskiem. Z wrzasków i przekleństw wnoszę, że nic mu nie jest i zrykoszetowało po pancerzu. Może to go coś nauczy. 
Godz. 19.15 
Pić. Suszy mnie jak heretyka w barze na Lunie. Zaczynam się modlić i rozmyślać o Światłości. Do zmierzchu jeszcze dwie godziny. Cholera teraz już wiem dlaczego tylu weteranów wstępuje do Bractwa. 
Godz. 19.50 
Kryzys minął. Zarekwirowałem manierkę jakiemuś martwemu regularnemu, który ostał się tu po porannym szturmie. W związku z tym, że szczury dobrały mu się do oczu wnoszę że nie miał nic przeciwko temu żebym się napił. 
Godz. 20.40 
Muszę wziąć się w garść. Nadchodzi zmierzch. Przecież jestem umówiony na dziś wieczór, a ona nie będzie długo czekała. Bagnet w brzuchu to dla kobiety żadna wymówka, a ja jestem w końcu tym pierd.... zawodowym mięsem armatnim z pagonami.

Centrum dowodzenia wojsk Imperialu na Wenus, Nowa Victoria 
godz. 23.00 
Fragment Raportu sytuacyjnego z pierwszego dnia operacji "Wielka chwała". 
Sytuacja rozwija się pomyślnie. Przeciwnik poniósł ciężkie straty i lada chwila padną jego pozycje. Zdobyto 170 metrów kwadratowych ważnych pozycji przeciwnika. Zniszczono 10 ciężkich czołgów przeciwnika oraz znaczną ilość lżejszych pojazdów. Zabito bądź wzięto do niewoli 12 tysięcy wrogich żołnierzy. Szczególnie spisała się 37 dywizja piechoty, która dokonała wyłomu na linii 300 metrów w obronie Bauhausu. Straty własne około 8 tysięcy zabitych, rannych i zaginionych, ale smarkacze otrzaskali się z ogniem. 
Na jutro przewiduje się atak przełamujący w dwóch kierunkach w sile czterech dywizji piechoty, jednej pancernej i...... 
Niech kardynał pobłogosławi naszej sprawie. 
Pułkownik Johnatann W. Haig 
Wenus, Nowa Victoria. Dnia....

Bukow 2003