opowiadanie - Prosty plan

Niebieskawa poświata powoli rosła. Oświetliła niewielkie pomieszczenie, w którym na środku stało metalicznie połyskując ogromne jajo. Pneumatyczne nogi z lekkim sykiem powili schowały się całkowicie w podłogę. Stalowe drzwi oznaczone symbolem EDG7-X otworzyły się ze zgrzytem. Po kilku minutach z otwartego jaja wyszedł niewysoki mężczyzna. Kropelki potu szkliły się na jego twarzy. W pomieszczeniu stało dwóch wojskowych. Poznał ich od razu, Faringham jego dowódca oraz Cyryl, tak, to nie wróżyło nic dobrego.
- Chyba nie poszło ci Vatier? Krzyknął Faringham. Nie odezwał się ani słowem. Myśli cały czas przelatywały mu przez głowę. ”Ale kanał!!! A mógł to spokojnie zakończyć”. Był zły.
- Czy wiesz że zginąłem? rzekł spokojnie Cyryl. - Nieźle mnie wystawiłeś. Jeszcze wiele musisz się nauczyć chłopcze.
Był bardzo zły. Załatwił Nefarytę, Karnofagi, Nekromutantów, Furie no i oczywiście Czerwoną Małpę. Błędy, błędy, które popełnił o wszystkim przesądziły. Ale na polu walki nie mógł ich popełnić bo już dawno byłby martwy. Musiał się wszystkiego nauczyć. Musiał!. Wyszedł z pomieszczenia nie oglądając się. Był cholernie zły, zły na SIEBIE.
- I co powiesz na nasz nowy program symulujący pole bitwy, Cyryl?
- Niezły, niezły może mnie też przetestujesz? He, he ciekawe czy mi udałoby się wykonać misję?
- Może lepiej nie, bo jeszcze cię zdegradują, he he ..... śmiech Faringham'a obijał się od stalowych ścian pomieszczenia symulatora.
- Cholera z nim chodźmy się napić, już 2 godziny po służbie. Jutro zapakujemy następnych do pudła zobaczymy co dało szkolenie.
- Ha, ha, ha........
II.
SpecTech. Baza treningowa Cybertronic'u.
- No a teraz panowie porozmawiamy o waszych wyczynach w symulatorze. Na sali rozległy się szmery i nerwowe chichoty. Pułkownik Stebnikow nie należał do ludzi wrażliwych. Sytuację pogarszał fakt że na sali znajdował się również sierżant          No-wak, a ten jak ogólnie wiadomo za popełnione błędy potrafił dać taki wycisk, że ludzie płakali krwawymi łzami. Prawdziwy z niego skurwiel.
- Oczywiście nie będę omawiał wszystkich waszych sukcesów, bo większość nie wykazała się sprytem i pozwoliła zniszczyć Eradicatora już na początku misji!!! To świadczy o ich słabej ocenie sytuacji na polu bitwy. Poprosiłem sierżanta No-wak'a żeby zwrócił uwagę na ten element podczas ćwiczeń. No ale przejdźmy do rzeczy, absolutne minimum udało się osiągnąć tylko dwóm z was!!! To skandal!!! Szeregowy Vatier i st. szeregowy De la Vega!!! Z tym, że ten drugi to raczej dzięki szczęściu niż rozumowi czy odwadze. Wszyscy jak jeden zignorowali Razydę i Nefarytę a skupili się za wszelką cenę na zniszczeniu Behemota, co oczywiście świadczy o ich debiliźmie!!! Przecież wiemy nie od dziś że największą siłą ognia dysponuje Czerwona Małpa!!! Barany!! Cały czas wbijamy wam to do waszych durnych łbów! Sierżancie No-wak proszę natychmiast przystąpić do ćwiczeń!!
- Tak jest. Wrzasnął sierżant z tym swoim uśmieszkiem, który nie wróżył nic dobrego.
- I podwoić ilość godzin! – zasyczał pułkownik Stebnikow.
- Tak jest, sir!
- A teraz won mi z oczu!!
- Słyszeliście co pan pułkownik powiedział!?!?! Za pięć minut w pełnym rynsztunku na placu!! I zapomnijcie o obiadku!! Na kilka sekund zapanowała cisza, którą przerwał wrzask sierżanta.
- Wypierdalać mi stąd, ale już!!
Gdzieś w pobliżu w zadymionej kantynie oficerskiej.
- I jak myślisz poskutkuje? zapytał Faringham nalewając kolejną setkę wódki.
- Mam nadzieję że tak. Sierżant No-wak jest w tym najlepszy. Pracował kiedyś przy przesłuchiwaniu więźniów innych korporacji, nie było takiego od którego nie dowiedział się tego co chciał. Udało mu się wyciągnąć parę rzeczy od złapanego Niszczyciela, dowiedzieliśmy się o miejscach na Wenus niekontrolowanych przez nikogo a bogatych w złoża tytanu i niklu. Dlatego naszym jednostkom udał się desant na Wenus. Mamy tam teraz małą bazę.
- Chciałbym żebyś miał rację Cyryl. Populacja naszej korporacji gwałtownie się zmniejsza, nie możemy za każdym razem wysyłać naszych chłopców na rzeź. Nawet fabryki klonów nie wytrzymują już tempa.
- Taaaaa cała nasza nadzieja w tym nowym programie szkoleniowym. Polej jeszcze.

III.
Gdzieś w dżungli Wenus. Tajna baza Cybertronic'u.
- Ruszać się, ruszać się ścierwa. Wszystko ma być zapięte na ostatni guzik!!! Wydzierał się sierżant No-wak. - Szybciej, pierwszy raz nasza korporacja przyjmie tak ważną szychę z Bractwa i wszystko ma być na tip-top!
- Szeregowy Jordanow !!!
- Tak jest !!! Twarz tego doświadczonego szturmowca przybrała kolor kredy, zresztą taki kolor przyjmowała każda twarz do której zwracał się sierżant No-wak.
- Gdzie kurwa są moje medale??!!
- Wszystkie wyczyściłem i lśnią jak psu jajca, zaraz je przyniosę!!
- No. Uśmiech zagościł na twarzy sierżanta. "Wszystko było poukładane w najlepszym porządku, a co najzabawniejsze był tu drugi po bogu tzn. po Vince. Ich tajna i nie tak dawno założona baza była doskonałym miejscem do trzymania w szachu i szybkich wypadów na wroga, zarówno Cytadeli Algerotha, jak i baz innych korporacji. Ale to z powodu Cytadeli Bractwo skontaktowało się z szefostwem korporacji, oczywiście nie bezpośrednio. Nadal bowiem uważa Cybertronic za Heretycką Korporację, skorzystano więc z pomocy Bauhausu i jego ambasady. Dlatego tak wiele zależy od tej wizyty jeżeli się dogadają to prawdopodobnie "krucjata" przeciwko Cybertronic'owi zostanie zakończona. A to powinno wzmocnić naszą korporację i daje nam możliwość zawarcia sojuszu z Bauhausem. No i najważniejsze, przeciwko Legionowi Ciemności zyskamy potężnych sojuszników. Bractwo wesprze nasze działania, wyśle Mistyków i Inkwizytorów, którzy pomogą naszym oddziałom swą mocą".
Z zadumy wyrwał go głos Jordanowa. - Sierżancie, pana medale.
- Dziękuję, chłopcze. Szeroki uśmiech na twarzy sierżanta przeraził Szturmowca.
"Boże, ten facet się uśmiecha. Mam chyba zwidy." Pomyślał żołnierz.
- Zasuwaj do kantyny i sprowadź plutonowego Vatiera, a jak zalał pałę to go do basenu i albo się utopi albo wytrzeźwieje!!! Biegiem!!
- Tak jest! "A jednak miałem zwidy" pomyślał Jordanow biegnąc do kantyny i słysząc porykiwania sierżanta na innych.
Dwadzieścia minut później cała kompania stała wyprężona na placu.
- Żołnierze. Zaczął Vince. Za chwilę pojawi się u nas w bazie wysłannik Bractwa! Nie chcę żeby coś było nie tak. O do tej wizyty dużo zależy. Być może skończą się nasze problemy z Bractwem. Więc zachowujcie się! Tubalny głos Vince dotarł do jego ludzi. Przez chwilę rozważali jego słowa. Tak, prawie każdy z nich kogoś stracił podczas walk z Bractwem. Dawni wrogowie byliby teraz sprzymierzeńcami???
- Nasze czujki powinny nas poinformować o statku, którym przylecą przedstawiciele Bractwa. Według założeń powinni przybyć dziś wieczór. Wrzeszczał sierżant No-wak. Oczy wszystkich utkwione były jakieś dwa metry na lewo od niego, w niebieskiej poświacie, która zaczęła się powiększać. Do broni i kryć się!! krzyknął sierżant wyciągając swojego P1000.
Wszyscy zaczęli rozbiegać się chowając za czymkolwiek. Kula tymczasem osiągnęła średnicę kilku metrów i zaczęła lekko pulsować. Żołnierze zastygli w bezruchu trzymając palce na spustach broni, obserwując co będzie dalej.
"Czyżby to nowa sztuczka Algerotha" zastanawiał się Vince. Nagle kula gwałtownie skurczyła się a na jej miejscu pojawiła się postać.
Niewątpliwie był to członek Bractwa. Wszyscy zebrani doskonale pamiętali te stroje. Wszyscy tu obecni służyli na Ganimedesie, gdzie prowadzili zażartą kampanię z Imperialem. Zaatakowali centrum wydobywcze rudy "Impów". Odnieśliby miażdżące zwycięstwo gdyby nie nagła szarża Westalek Bractwa, zaprzepaściła wszystko. Łatwe zwycięstwo zamieniło się w klęskę. Stała przed nimi jedna z nich - Westalka ze swoją włócznią, a po jej pancerzu przemykały wyładowania elektryczne.
- Ładnie mnie witacie. Zabrzmiał przetworzony przez hełm głos, bynajmniej nie miły dziewczęcy, tylko metaliczno-chropowaty. Wszyscy zadrżeli.
- Witaj w moim obozie. Nazywam się Vince. Vince Diamond. Ruszył ku niej wyciągając do niej dłoń.
- Schować broń, ustawić się i baczność!!! Głos sierżanta No-waka zadziałał natychmiast. Wszyscy zaczęli ustawiać się w szeregu. Nawet zalany w trupa Vatier, cały ociekający wodą, trzymał pion. Westalka podchodząc do Vince ściąga swój hełm, ukazuje się twarz młodej kobiety z charakterystycznym pieprzykiem na lewym policzku. "Ho ho, niezłe mają laski w tym Bractwie" pomyślał Vince.
- W zupełności się z tobą zgadzam. Powiedziała Westalka. Widząc jednak zdziwioną minę Diamonda dodała. - Posiadam dar czytania w myślach. Czasami się to przydaje. A przepraszam nazywam się Westalka Dorota, ale mówcie do mnie Doda.
- Miło mi. dodał Vince i pomyślał "To będzie trudne spotkanie". Zerknął na Westalkę, ta tylko się uśmiechnęła.

IV.
Plan był prosty. Prosty na papierze. Prosty gdy wyjaśniała go Westalka na odprawie. Plan BYŁ prosty.
- Ruszać się szybciej, szybciej. Syk sierżanta No-waka wyrwał Vatiera z odrętwienia. "Trzy dni temu wyruszyli z bazy. Przedzierali się przez dżunglę, pokonywali rwące strumienie. Trzy dni marszu a stracili już prawie połowę jednego oddziału. Szybki Madox nie był wystarczająco szybki dla Pantery Pręgowanej. Załatwiliśmy ją, ale Madox’a nie udało się uratować. Dietza zaatakowała mięsożerna roślina ledwie się wyrwał, poharatany prawy bok oraz strzaskane kolano to chyba niezbyt duża cena za uratowanie życia. No i Kovinski, gdy przekraczaliśmy jakąś nieoznaczoną na mapach rzekę przewrócił się i odpłynął. Znaleźliśmy go wczoraj. Ma połamane obie nogi i do dziś nie odzyskał przytomności. Zostanie w okopie gdy reszta chłopaków zaatakuje Cytadelę. Farciarz?"
Pierwsi ruszyli Szaserzy: dwie drużyny prowadzone środkiem przez Westalkę. Szturmowcy natychmiast wtopili się w teren. Z tyłu pozostał przerzedzony trzeci oddział szaserów z sierżantem No-wakiem jako wsparcie.
Do kamiennych ścian cytadeli dotarli nie niepokojeni. Nikt ich nie atakował, posuwali się wzdłuż ściany w kierunku otwartych wrót.
Szturmowcy zaczajeni na drzewach obserwowali swoich kolegów wchodzących do wnętrza Cytadeli.
- Co jest z waszymi lokalizatorami? Nie mam waszych odczytów. Melduj co widzisz Ters? Głos No-waka zabrzmiał w interkomie.
- Pusto tak jakby się nagle wyprowadzili.
- Ha, ha może poszli zagrać w kręgle?
- Cisza Modo!! Denis i Wick szpica reszta na boki i wzdłuż ścian. Meldować o każdym ruchu. Spróbujcie dostać się do komnat z nekrourządzeniami może coś zostało. Warto by rzucić okiem na taki sprzęt. Ters przejmujesz dowodzenie włączyć skanery i meldować o wszystkim.
- Luźna formacja. Zakomenderował Ters.
"Denis poruszający się w kompletnej ciemności jak kot, uwielbiał to. Adrenalina pompowana przez jego serce rozchodziła się po całym ciele. Cybernetyczne implanty, które miał zainstalowane czyniły z niego uniwersalnego żołnierza. Mógł poruszać się w kompletnej ciemności jak nietoperz. Potrafił dostosować się do każdej temperatury odpowiednio regulując swoją. Był szybki jak myśl i dokładny. Tak kochał swoje ciało, żadna inna korporacja nie dawała takich możliwości. Był niedojdą i chuchrem a teraz potrafił łamać żelazne sztaby gołymi rękoma mógł przebiec 100 metrów poniżej 7 sekund nie pocąc się."
- Ters jaka sytuacja?
- Cały czas nic. Głos dowódcy szaserów lekko drżał.
- Zajrzeliśmy do sześciu pomieszczeń wszędzie walają się jakieś śmieci. Żadnego sprzętu ani śladu „maszyn”.
- Dobra, idźcie dalej jak zobaczycie coś ciekawego natychmiast meldować. Nie podoba mi się to. Sierżant No–wak był zdenerwowany.
- Spróbujcie dotrzeć do głównej sali, tam zostawcie „przesyłkę”.
- No, te go się po zgniłkach nie spodziewałem. Zameldował Denis.
- Czego Denis? Czego? No-wak krzyczał do interkomu.?
- BIBLIOTEKA, pełno jakiś ksiąg. Całe, ściany Eeee.. to sztywniaki UMIOM czytać?
- Zamknąć się. Ters był stanowczy.
- Do środka, Zabezpieczyć wejścia. Nie dotykać niczego. Weźcie robota niech trochę tego pościąga. Zostawiamy prezent i spadamy. Nie podoba mi się to.
Na zewnątrz zapanowała złowróżbna cisza. Dżungla, która zawsze tętniła życiem, krzycząca głosami nienazwanych zwierząt nagle umilkła.
Coś się zbliżało, powoli szumiąc. Szum zbliżał się, narastał. Szturmowcy zobaczyli to najpierw, jednolitą ścianę szarości. Zbliżała się szybko.
Deszcz zwalił im się na głowy jak fala przyboju zagłuszając wszelkie odgłosy.
- Coś tu jest nie tak, gdzie są te wszystkie mutanty? Szepnął przemoczony Vatier.
- Jordanow jaki masz odczyt skanera?
- Czysto. Odpowiedział szybko.
Jaszcze nigdy nie odnotowano by Legion sam opuszczał swoją bazę, tak po prostu - wycofał się. Dziwne. Wątpliwości kłębiły się w głowie Vatiera. Zbyt prosto dotarli tak blisko, jeszcze na dodatek ruszyli tylko czterema oddziałami. Dowództwo tłumaczyło to pośpiechem, zresztą jest z nimi Westalka. Tak Westalka..... i co ona pomoże im przeciwko hordom synów ciemności? Zresztą nigdy nie ufał Bractwu. „Porozumienie ponad podziałami” dobre sobie.
Zresztą skąd Bractwo znało położenie ich placówki? Człowiek Bractwa miał zostać odebrany z lądowiska i z niego przetransportowany tunelami do bazy. A tu Westalka teleportowała się prosto do środka bazy. Ktoś musiał ich wystawić. Wszystko nagle stało się jasne.
TO PUŁAPKA!!! Wycofajcie się!!! Krzyczał na wszystkich częstotliwościach Vatier.
Wrota cytadeli poruszone przez niewidzialną siłę zamknęły się odcinając drogę powrotu Szaserom. Dżungla eksplodowała życiem. Na polanę przed cytadelę wylała się rzeka wyjących stworów. Zabłocone, usmarowane krwią rzuciły się na oddział sierżanta No-waka.
- Karnofagi!!! Ognia!!!! Krzyczał sierżant.
Szaserzy rozpoczęli huraganowy ogień. Kładąc zaporę z ołowiu na pędzące stwory. Ale one nie zważając na straty zaszarżowały. Wspięły się po wzniesieniu i wpadły do okopu. Rozpoczęła się rzeź. No-wak zwijał się jak w ukropie. Kolbą karabinu szturmowego roztrzaskał czaszkę najbliższego Karnofaga. Ze swojego P1000 siał śmierć. Kule rozrywały czaszki potworów, urywały członki.
- No chodźcie tu. Chodźcie tu małe pokraki. No, który, który jest taki odważny. Krzyczał.
Klik, klik, klik....
Karnofagi gryzły, rozszarpywały i pożerały broniących się ludzi. Kilku ostatnich Szaserów zgromadzonych wokół sierżanta No-wak bodło i siekało czym popadło.
- Vatier musisz ich stamtąd wyciągnąć!!. Przekrzykiwał wrzaski Jordanow.
- Weź trzech ludzi, Carter i ja będziemy was osłaniać, masz jeszcze mojego anichilatora. Super palna ciecz zabulgotała w zbiorniku miotacza płomieni. Jęki rozszarpywanych Szaserów unosiły się na pobojowisku. Szturmowcy błyskawicznie opuścili się z konarów drzew. Karnofagi bulgocząc i sycząc połykały płaty ludzkiego mięsa. Vatier nie zastanawiał się. Nacisnął spust anichilatora. Ogień ogarnął całe zgrupowanie potworów paląc je żywcem. Kilka z nich próbowało zaatakować Szturmowców. Biegnąc rozrzucały płonącą maż na wszystkie strony.
- Usmażcie się skurczysyny, wyjcie może coś wam pomoże.
- Vatier wysterylizuj to gówno. Wołał Jordanow.
- To za Dietza, Kovinskiego, Shultza, za No-waka. Miotacz rozpylał śmierć. Nawet padający rzęsiście deszcz nie gasił ognia. Potwory miotały się po ziemi, zabijały się nawzajem by nie czuć palącego je żaru. Po chwili na ziemi leżały już tylko zwęglone zwłoki.
Spróbujcie dostać się do cytadeli, trzeba resztę stamtąd wyciągnąć.
W interkomach znowu zabrzmiały krzyki nieludzko mordowanych ludzi oraz pojedyncze wystrzały.
- Nie, nie, nieeeeeeee...........
- Denis, Denis zabierz to ze mnie.
- Stąd nie ma wyjścia!!!! Jesteśmy uwięzieni!!!.
- Aaaaaaaaaaggggggghh.
Słychać było wyładowania elektryczne oraz skowyt umierających.
Nagły wizg zagłuszył wszystko. Oślepiający błysk oraz fala gorąca uderzyła w zbliżających się szturmowców.

V.
Żołnierze Cybertronic'u wycofali się do bazy. Nastał zmierzch i ciemność ogarnęła ruiny cytadeli i las wokół niej. Z mroku wyłoniła się sylwetka Nefaryty Gtrhul-aw-ftra, jednego z najpotężniejszych sług Muawijhe. Zaraz za nim pojawiło się kilka Karnofagów i oddział Furii, jako ostatni pojawił się Razyda ze swoim Nazgarothem.
- Przeszukać wszystko!! Głos Nefaryty nie znosił sprzeciwu, zresztą nikt nie chciał ściągnąć na siebie jego gniewu.
Karnofagi zaczęły przeszukiwać teren bitwy wykopując trupy z prowizorycznych grobów i układając ich obok siebie. Oddział Furii i Razyda zabezpieczyli teren na wypadek gdyby ktoś miał ochotę tu powrócić. Gtrhul-aw-ftra podszedł do poukładanych ciał, przy niektórych się pochylał inne omijał.
- Ten i tamten. Wskazał na dwa ciała Nefaryta, a Karnofagi zaraz do nich podbiegły. Zanieście ich do nekrokomnat, oni jeszcze nie "umarli" na tyle żeby nie mogli nam się przydać. Jeśli oczywiście to przetrwają! Ha. Ha. Ha. Będą z nich doskonali żołnierze. Ta grupka nie nada się już do niczego jest wasza! Karnofagi rzuciły się na zwłoki najbardziej zmasakrowanych Szaserów i Szturmowców wyrywając sobie nawzajem kawałki mięsa. Nefaryta podszedł do sześciu zwłok, były nieuszkodzone w odpowiednim rozumieniu tego słowa w sam raz nadawały się na Legionistów.
Gtrhul-aw-ftra zaczął nucić jakąś pieśń, po chwili jasna poświata ogarnęła sześć zwłok, śpiew narastał przemieniając się w ryk. Nawet Karnofagi przerwały swą ucztę. Zapadła cisza, obok Nefaryty kołysało się sześć sylwetek w ich oczach tliło się wspomnienie własnej śmierci i nienawiść do tych, którzy nie zabrali ich ze sobą by wojskowi odprawili im pogrzeb i spalili ich ciała. Za to teraz zapłacą swoim życiem!
- Pora wracać z naszymi nowymi przyjaciółmi. Za mną!!! Nefaryta obrócił się na pięcie i zagłębił się w morzu zieleni. Karnofagi niechętnie podniosły się znad ciał i ruszyły za swym panem. Kolumnę zamykały Furie zacierając ślady.

Vatier & Tencogoniema 2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz