opowiadanie - Prawa ręka śmiertelnego wroga

Prawa ręka śmiertelnego wroga

Była już późna noc kiedy wreszcie oderwałem się od swojego zajęcia. Opary wydzielanie poprzez rozcieńczalnik i farbki modelarskie ostro dawały znać mojemu mózgowi o swojej szkodliwej działalności. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym spędziłem prawie połowę swojego życia. Czy było w nim coś ciekawego? Tu i ówdzie walały się jakieś znoszone ciuchy, kurz mocno zalegał na półkach i rozebranym na części komputerze, były też kwiaty, jednak w tym suchym klimacie pozbawionym jakichkolwiek opadów nie miały szans na przeżycie. - Hehs - pomyślałem - najwyższa pora glebnąć się do wyrka. - w myśl tego prostego planu wykonałem standardowe czynności wieczorne poprzedzające spanko. Raz jeszcze popatrzyłem na moje miejsce pracy i świeżo pomalowane modele Capitolu. Tak, to one właśnie jutro, w swoich nowych lśniących uniformach i pancerzach staną na przeciw sił Legionu. To będzie ciężka bitwa.. - pomyślałem i wskoczyłem do łóżka. Obraz powoli zaczął mi się rozmywać przed oczyma, po czym wszystko przestało mnie interesować i znalazłem się w innym świecie. Zniszczona ziemia i zadymione niebo napawało niepokojem. Odczuwalne były także drżenia. Gdzieś tu musiała rozgrywać się bitwa. Czym prędzej wspiąłem się na pobliską górę skąd mogłem spojrzeć na obraz który widzę co sobotę. Masy nekromutantów szarżowały właśnie słabe i nieliczne linie obronne Capitolczyków. Widać było że wobec coraz to większej masy nadchodzących potworów upadek był nie unikniony, do tego strategia obrana przez dowódcę ludzi była beznadziejna! Musiałem im pomóc. Pobiegłem ile sił w nogach. Cynowe pociski przelatywały centymetry odemnie. Kilka nawet odbiło się od mojego pancerza, który wraz z bronią nie wiadomo skąd znalazł się na mnie. Udało się. Wskoczyłem za usypane z piasku wały. Ale coś tu nie grało. Broniący żołnierze mieli połamane podstawki, ich pancerze były powgniatane, a u niektórych spostrzegłem także dziwne wgniecenia w kończynach i głowach. - Przecież to niemożliwe ! - pomyślałem, - Gdzie jest Wasz dowódca sierżancie ? - wykrzyknąłem. Lecz nie usłyszałem odpowiedzi. Zdenerwowany szarpnąłem za ramie sąsiedniego wojownika i zamarłem ze zdziwienia. Jego cała twarz i część pancerza była totalnie pozbawiona koloru, a właściwie miała go - był zbliżony do matowego srebrno metalicznego który posiadają niemalowane modele. - Nie, to nie możliwe, przecież wszystkie je pomalowałem ! - zdenerwowany postanowiłem cofnąć się w spokojne miejsce, gdzie mogłem przemyśleć sprawę. Wycofałem się za ruiny budynku, gdzie ku mojej rozpaczy znajdowało się lotnisko, jednak nie ono było powodem żalu, lecz to co na nim znalazłem. Leżały tam cztery purpurowe rekiny, z czego dwa miały tylko połamane podstawki, zaś pozostałe pozbawione były większej części elementów - tu i ówdzie walały się skrzydła, tam leżał pozbawiony dłoni pilot.... - NIE ! - żachnąłem się - To nie może być prawda !? Przecież dopiero co je skończyłem !?..... NIE NIE ! NIE ! NIE !!!!!!!!!!!
Spocony szybko podniosłem się z pościeli! Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to otwarte drzwi mojego pokoju. - Ktoś tu był na moce jasności ! - pomyślałem, po czym szybko zerwałem się i poszedłem w stronę mojego modelarskiego biurka. To co ujrzałem przeraziło mnie ! Część snu była prawdą ! Wielki Bob z urwanymi rękami patrzył na mnie zdeterminowanym wzrokiem, Mitch Hunter celował przewrócony nie wiadomo w którą stronę. Nowo pomalowane purpurowe rekiny rozczłonkowane leżały rozbite po części na podłodze, po części na stanowisku pracy. Krew wezbrała we mnie ! - Tyle godzin męczarni na marne !, co za pomiot Ciemności przyłożył do tego rękę ? - skrajnie znerwicowany wybiegłem z pokoju na korytarz gdzie maślanym wzrokiem spoglądała na mnie siostra. Z wzrokiem szaleńca wyciągnąłem swoje ręce by móc chwycić ja za tę parszywą szyję i udusić. Spłoszona moim dziwnym wyglądem zaczęła wydawać dziwne odgłosy. - Zabije Cię, powiesze i wypruje flaki - rzekłem, na co otrzymałem odpowiedź - Ja tylko podlewałam kwiaty, doniczka sama spadła ! To nie moja wina! - tak więc już byłem pewien że to ona, chwyciłem ją za ramiona i zacząłem mocno potrząsać wyłupiąjąc swoje oczy i wypowiadając poprzez zaciśnięte szczęki słowa - Zabije Cię, ZABIJE ! ZABIJE! ZABIJE ! ZAB..... Nagle przerwano moje będące w początkowej fazie dzieło zemsty. Rozległ się głos - Mateusz ! Zabierze te ręce ! - czy to był Bóg ? - Jak się zwracasz do siostry ! - Bóg się wstawia za sługą ciemności ? Za tą sabotażystką ? - Jak ty się zachowujesz ! Ile masz lat ? - nie, to nie był Bóg, to jeden z moich zwierzchników - Matka !. Zniweczyła mój plan zniszczenia herezji w jej zalążku. - Idź zmyj naczynia, a nie odstawiaj jakieś cyrki !. Chciałem protestować, ale nie dopuszczony do słowa zostałem przegnany. Przegrałem kolejną bitwę z Ciemnością. Oddalając się z podkulonym ogonem spojrzałem jeszcze za siebie, tak widziałem ją, tego małego potwora, wytykającego teraz mi język... Zemszczę się! Zanim jeszcze odbuduję swą rozbitą armię. Powoli odszedłem i schowałem się w cień swojego cichego zakątka. Teraz będę snuł plany, plany i intrygi, jak odgryźć się na siostrze, na tym dziecku opanowanym poprzez Mroczą Harmonię, na tej prawej ręce mojego Śmiertelnego Wroga......

........... a czy Ty masz rodzeństwo ? Strzeż się !

Papa Morino