Śmierć w mgnieniu oka
- Szybkość jest tu biletem do przeżycia. To czy wrócisz do rodziny zależy od tego jak szybko potrafisz zauważyć wroga i zareagować na jego posunięcia. Wielu o tym wiedziało, lecz tego najważniejszego czynnika im zabrakło. Teraz leżą i odżywiają sobą ziemię. Faktem jest że nigdy nie wiesz kogo spotkasz, może to być żołnierz wrogiej korporacji, legionista czy też jakiś stwór z dżungli, ale to nie ma znaczenia. Ten kto pierwszy zaatakuje ten ma większą szansę przeżycia. Komandosi Dżungli dobrze o tym wiedzą. Przechodziliśmy lata szkolenia, potem długotrwała służba zaprawiła nas w boju.
- To po co posyłają tu Huzarów? Nie jesteśmy tak przystosowani do walk w tym środowisku.
- Kto wie? Hehe może chcą żebyśmy Was czegoś nauczyli? Albo po prostu jesteście tu bo ktoś Was nie lubi.
- Możliwe.
- Mówię Ci Synu, trzymaj się blisko Joe`go a nic Ci się nie stanie, moje kocie zmysły i niezawodna broń to najlepszy sposób na przetrwanie w tym buszu. Nie jedno przeszedłem i nie jeee...
Młodego Huzara obryzgała krew sierżanta Komandosów gdy jeden z pośród atakujących Samurajów przeciął go w szerz swoim Ceremonialnym mieczem. Choć szybko odbezpieczył swój karabin i wycelował w agresora, to nie udało mu się nawet pociągnąć za spust. Ucięta ręka wraz z bronią spadła na spragnione krwi podłoże. Następny zamaszysty ruch skośnookiego wojownika powalił go na ziemię. Zdezorientowany, nieświadomy uchodzącego z niego szybkim tempem życia patrzył na otoczenie. Podziwiał wspaniałą zieleń otaczającej go dżungli, dziwiła go ta cudowna harmonia, zakłócona jakby teraz przez jakieś odległe wypadki i hałasy. Zimny powiew wiatru otrzeźwił go trochę, skutkiem czego dzikim wzrokiem rozejrzał się po okolicy. Zaskoczony, świadomy swojej bezsilności widział jak jego kompani bronią się przed przeważającym przeciwnikiem. Widział jak żołnierz z podwójną obrotową strzelbą odrzucał od siebie coraz to większych mieczników korzystając z wypluwanej przez broń stali, widział też jak ta sama broń - jedyna nadzieja na przeżycie specjalisty okazała się wadliwa. Coś się musiało zatrzeć, lecz to już nie miało znaczenia dla właściciela, gdyż dane mu było zasmakować gniewu samurajów. Obrócił głowę by oszczędzić sobie oglądania soczystych elementów egzekucji. Nie zdało się to na wiele. Widział jak wrogowie atakowali z niesamowitą precyzją, miecze trzaskały o pancerze, cięły i rozrywały. Żaden z nich nie tracił czasu na dobijanie rannych, później na tę zabawę czasu będzie pod dostatkiem. Miał dość, lecz na dosyt musiał zobaczyć jeszcze jedno przedstawienie. Brał w nim udział jego przyjaciel - Tony - grał on ofiarę. Zabójca dogonił go wybierając z pośród tłumu. Ostrze przeleciało koło ziemi, amputując nogę na wysokości lewej kostki z gracją i dokładnością dorównującą niemal nożycom do metalu. Chłopak upadłszy i zgubiwszy broń wołał o pomoc, lecz ona nie nadeszła, żołdak Mishimy zaś podniósł go za kikut i pociągnął ku sobie. Potem szybkim sprawnym ruchem wykonał cios swoim towarzyszem na wysokości talii pechowca. Rozcięte wnętrzności jakby podeszły mu do gardła i zaczął się dusić. Złudzenie to szybko minęło gdy potoczył się po trawie. Przez chwilę nawet myślał że jest uratowany, do póki nie zobaczył że jego ciało od pępka w dół nie istnieje. Zaczął się szarpać, a z wnętrzności buchały fontanny krwi, błyskające w srebrnej poświacie księżyca i oślepiające Tony`ego, żałującego teraz że nie umarł od razu. Młody Huzar zamknął oczy. Gdy jego powieki znów się rozwarły ujrzał wciąż pozostającą w sztywnym uścisku jego dłoni cichą, zimną i ciemną lufę swojej broni, zdawało mu się że pustka powoli z niej wypływa i pochłania otaczający go świat. Jakby zapomniał też o niepokojącym cieple przylegającego do niego, zakrwionego munduru. Widział oddalające się światło, odchodził razem z nim w rytm jęków innych konających, w rytm wystrzałów z rotacyjnych strzelb i karabinów szturmowych.
Papa Morono