Turniej, o którym mogę powiedzieć z czystym sumieniem że był sukcesem, głównie dlatego że mieliśmy szczęście gościć graczy spoza Warszawy. Z Radomia przyjechał Regis z bratem i tatą, którzy co prawda tylko kibicowali ale za to skutecznie (3 miejsce) :) Remik i Jurek przyjechali z Wrocławia gdzie też będą wkrótce organizowali turniej. Z Gryfina natomiast przyjechał Mathias z małżonką ;)
Punktacja była rozbudowana w stosunku do poprzednich turniejów o dodatkowe punkty za każde 300pkt. zniszczonych jednostek wroga. Tak więc maksymalnie można było wygrać 9:0 - taki właśnie 'chrzest ogniowy' zafundował mi Mathias, przy czym choć było to na pewno najgorsza bitwa w moim życiu (nie zabiłem ani jednej figurki!) to jednocześnie najfajniejszna gra w Warzone w jakiej uczestniczyłem - ze świecą szukać tak sympatycznego przeciwnika.
Stoły były takie jak zazwyczaj, choć było jedno zaskoczenie dla starych wyjadaczy. Ziemia niczyja: po obu stronach stołu stały fortyfikacje (bunkry z 'Bunkra Bauhausu'), w których można było się rozstawiać. Cele znajdowały się na środku na otwartej przestrzeni. Jak dla mnie scenariusz rewelacyjny, stwarzał sceny rodem z filmów wojennych gdy bohaterscy 'ochotnicy' biegli pod ogniem przeciwnika żeby zająć cel.
Dodatkową atrakcję zafundował Sosna przynosząc na turniej modele unikatowe w Polsce: Mezaghula (grał w armii Sosny) oraz Czarną Wdowę (na razie służyła za element terenu)
Po turnieju obyło się 'spotkanie integracyjne' u Sosny, który udostępnił mieszkanie. Spędziliśmy miło czas rozmawiając o hobby i nurtujących nas problemach społecznych przy grillu i coli, kilku kolegów po 21 roku życia pozwoliło sobie nawet wypić po piwie. Zdjęć szczęśliwie nie ma.
Wielkie podziękowania dla Vatiera za użyczenie aparatu.