piątek, 8 maja 2009

Dziennik z zaginięcia

Pierwsza od dawna przerwa od Marvelowskiej pulpy, w której ostatnio się zakochałem (serio przeczytałem wszystko co kiedykolwiek wydał Marvel, ...dwa razy*). Nie myślałem że spodoba mi się komiks obyczajowy, w którym nie ma ani kawałka zombie ani nawet eksplozji. "Dziennik z zaginięcia" z Hanami to autobiograficzna manga Hideo Azuma (Azumy? Odmieniamy?) przedstawiająca jego okresy bezdomności i walkę z alkoholizmem. Temat dość ciężki ale przedstawiony w wesoły "bezstresowy" sposób, co może być odrobinę drażniące (tym bardziej że autor przyznaje że ominął najcięższe fragmenty np. relacje z żoną) ale zapewne bardziej strawne dla "przeciętnego czytelnika komiksu". Kreska też jest rodem z serii komediowych - karykaturalne postacie i realistyczne tła, czytelna choć bohaterowie drugoplanowi bywają mocno do siebie podobni.
Książka podzielona jest na trzy duże części. "Spacerując nocą" opowiada o pierwszym "zaginięciu", popularny rysownik popada w coraz cięższą depresję i alkoholizm; po nieudanej próbie samobójczej postanawia zacząć prowadzić pustelnicze życie bezdomnego, unikając jak tylko się da ludzi. Rozdział pełny jest dość praktycznych rad jak przeżyć "z niczego" - zbierać jedzenie na śmietnikach, szukać drobnych na alkohol i nie zamarznąć w nocy. Druga część to relacja z późniejszej ucieczki - może łagodniejszej w formie (autor znajduje pracę przy kładzeniu rur, nie mieszka w lesie) oraz z wczesnego okresu pracy w branży komiksowej. Tematem przewodnim wydają się stosunki międzyludzkie w pracy, o dziwo chyba lepsze "na budowie" niż w wydawnictwie - praca mangaki jest pokazana jako nieustanna harówka bez możliwości realnego wpływu na efekt końcowy dzieła i bezpośrednia przyczyna depresji Azumy. Końcówka komiksu to pamiętnik z kuracji odwykowej, przyznaję dość poruszający, człowiek po nim dwa razy zastanawia się przed wieczornym piwkiem.
Całość mimo humorystycznego podejścia jest dość mocna i raczej niespotykana - rzadko człowiek bezdomny ma możliwości i środki opowiedzieć o swoich przeżyciach (polskim odpowiednikiem byłby tu chyba Wiktor Żwikiewicz). Odstawiam na razie She-Hulk, gdzie leżał "Przybysz"?

*powyższe stwierdzenie nie jest prawdą

2 komentarze:

  1. Recka jest jak rysunki w tym komiksie. Proste a jednocześnie bardzo fajne, lekkie, przyjemne i zachęcające.

    P.S.

    30 złociszonów za 200 stron? Biorę w ciemno.

    OdpowiedzUsuń
  2. ło, miałem to łyknąć właśnie. może dziś skoczę do Centrum Komiksu. albo poczekam na wypłatę. ło.

    weryfikacja: mendetsu O_o to jakaś pewnie japońska szkolna drużyna futbolowa, coś jak nankatsu

    pisałem ja, gonzo

    OdpowiedzUsuń