"Death Race 2000" czyli oryginał - absurdalne cudowne widowisko. David Carradine ubrany jak luchador z zacięciem do bdsm to Frankenstein - najsłynniejszy zawodnik ukochanego sportu Ameryki przyszłości: Death Race. Zawodnicy jadą w uzbrojonych samochodach przez Stany zdobywając punkty za potrącone osoby (emeryci i dzieci dają bonusowe punkty, nie ma niestety kategorii 'studenci'). Do tego fajna (really!) rola Sylwestra Stallone, jako Machine Gun Joe jest rewelacyjny (btw w pewnym momencie filmu Sly zostaje pobity przez Carradine, filmowcy przebili to nierealnością chyba dopiero jak Brendan Fraser sklepał Jeta Li w ostatniej mumiji). Absolutny klasyk, zasłużenie kultowy.
"Death Race" czyli remake - film niestety robiony na poważnie. Główny bohater, były kierowca rajdowy, trafia do więzienia. Jak się okazuje został wrobiony żeby mógł wystartować w urządzanym w rzeczonym zakładzie karnym wyścigu. Nie ma rozjeżdżanie przechodniów, jest jazda w kółko po przygotowanym torze i strzelanie do innych zawodników. Film bardzo dynamiczny, sprawnie zrealizowany, no i Statham w roli głównej ale zupełnie mi nie podszedł. Brak mu szaleństwa i auto(!)dystansu oryginału. Ciekawostka: David Carradine podstawia głos pierwszemu Frankensteinowi na początku filmu. Głupotka do obejrzenia ale niestety za mało zły żeby być dobry.
"Death Racers" czyli na The Asylum można zawsze liczyć - gdy tylko rozejdzie się wieść o produkowanym nowym potencjalnym przeboju, robią film z podobnym albo takim samym tytułem. Szaleniec rządzący sektorem więziennym grozi zatruciem wodociągów, władze w odpowiedzi urządzają wyścig - zwycięży ten kto przebije się do centrum więzienia i zabije terrorystę. Tak, fabuła nie trzyma się kupy. Cały film w ogóle sprawia wrażenie wielkiej radosnej improwizacji; klasyczny film klasy Z, są eksplozje, golizna, cyborgi gwałciciele a aktorzy nawet nie udają że umieją grać - jednym słowem rewelacja. Jeśli można mówić o jakiś bohaterach głównych to najbliżej będą Insane Clown Posse - grani przez muzyków/wrestlerów z zespołu ...Insane Clown Posse; widać że chłopaki się przy kręceniu nieźle bawili, do tego zrobili 99% muzyki do filmu (pozostały kawałek to ukradziona i zmiksowana muzyka z Predatora) - całkiem fajnego hip-hopu.
Bonus: "Postal" - Uwe nakręcił ten film chyba tylko żeby jak najbardziej wkurwić amerykanów, żarty są na najniższym możliwym poziomie, czasami wręcz obleśnie, i nie oszczędzają nikogo od osób niepełnosprawnych do ofiar holokaustu i 9/11. Dawno nie ubawiłem się tak na żadnym filmie, idealny na mocno zakrapianą imprezę z kumplami, choć być może nie dla każdego - może są gdzieś ludzie, którzy nie popłaczą się ze śmiechu przy scenie strzelania do dzieci ;) Dopiero po tym filmie zrozumiałem geniusz Uwe Bolla i oficjalnie go przepraszam za wszystkie złe słowa na temat poprzednich produkcji.