"Alien vs. Hunter" (nie mylić z Alien vs. Predator) - gdzieś w Rednekowie Górnym, zamieszkałym najwyraźniej przez sześć osób, rozbijają się dwa statki kosmiczne. Pierwszy przywozi kosmiczną maszynę do zabijania: obcego będącego połączeniem wielkiego pająka, centaura i karczocha. W drugim przybywa kosmiczny łowca - humanoid w pancerzu, który słowo daję byłbym w stanie odtworzyć z przedmiotów w mojej kuchni. Serio, hełm z miski, maska z sitka itd.To chyba jedyny film na świecie w którym nakręcony materiał był krótszy niż sam film, powtórek raczej nie było a są sceny powtarzające się ('efekty'). Do tego aktorzy ewidentnie improwizują a cały scenariusz sprowadza się do biegania po lesie. Musze jednak przyznać że było coś radosnego w tej niezdarności twórców, całkowitym braku zdolności aktorskich i kadrowaniu ucinającym głowy.
"I am Omega" (nie mylić z I am legend) - dość zaskakujący jak na Asylum, pierwszą połowę da się normalnie obejrzeć. Na plus: po pierwsze gra Mark Dacascos (serialowy Kruk, iirc pierwsze miejsce na któryś mistrzostwach Europy w karate jakimś), który nie jest może dobrym aktorem ale zombiaki po ryjach kopie rewelacyjnie, po drugie rewelacyjnie kopie po ryjach zombiaki. Końcówka szaleje z ilością głupot, kolo wysadza całe miasto (to nawet brzmi absurdalnie) własnoręcznie robionymi bombami a trzy postrzały w klatkę piersiową z point blanka zalepia plasterkiem (aż myślałem że to taki twist i okaże się też zombie). Las ten sam co w AvH nawet ta sama szopa występuje.
"Legion of the dead" (nie mylić z chyba Mumią? Nie wiem. Może to całkiem oryginalny film miał być) - gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych przez przypadek zostaje znaleziony Egipski grobowiec (tak, tak, to ma nawet sens jak nad tym dłużej pomyśleć) (nie tak naprawdę nie ma) a w nim zmumifikowane szczątki złej kapłanki. Jak zwykle w takich sytuacjach (komu to się nie zdarzyło) ktoś wypowiada starożytne zaklęcie i zaczyna się horror. Kapłanka zabija będących pod ręką studentów archeologii i wzywa tytułowy legion (sześć) mumii. "Legion" schodzi w większości chwil do poziomu żenady ale ta zła Egipcjanka... ach, och, piękna aktorka o egzotycznej urodzie, perska księżniczka normalnie.

"100 million BC" (nie mylić z 10.000 BC) - grupa komandosów przenosi się w czasie aby uratować zaginioną ekspedycję. Pierwsza połowa filmu to bieganie po krzakach i ataki niewiarygodnie źle zrobionych komputerowych dinozaurów i jeszcze gorszego kukiełkowego krokodyla (w każdym razie jakiegoś wodnego stwora). Acha i plujące kwasem rośliny jeszcze, jak to dobrze że wyginęły swoją drogą ;). W drugiej połowie za bohaterami do teraźniejszości przenosi się wielki drapieżny dinozaur (nie wiem jaki, w trakcie filmu zmienia wielkość i kolor, może jakiś przodek kameleona) i zamiast biegania po krzakach jest bieganie po mieście. Jest nawet taki dialog: "-Wiesz co to znaczy? -Tak więcej biegania". Oczywiście armia USA nie jest przygotowana na atak wściekłego dinozaura*, co mu przecież mogą zrobić? Na szczęście sytuację ratuję bohater, wrzucając maszynę do podróży w czasie do wnętrza gada (wyglądało to jeszcze głupiej niż brzmi, serio) i wysyłając go z powrotem w przeszłość. Mimo całkowitej kaszanowości film miał jeden zamierzenie śmieszny moment: gdy rozbitek w czasie malował na ścianie jaskini lądujące na ziemi ufo, ot tak żeby zamieszać przeszłym archeologom.
Nie mogę się doczekać "Transmorfers" i "Snakes on the train"...
*Ciekawe swoją drogą czy Homeland Security ma gotowe scenariusze i procedury na wypadek ataku dinozaurów czy epidemii zombie? Powinni, nie znasz dnia ani godziny...