Naszło mnie ostatnio na ziemniaki jak robiliśmy dawno temu - cienkie plastry surowego kartofla kładło się na blachę pieca w kuchni i po chwili był taki frytkochips :)
Totalna improwizacja wyglądała mniej więcej tak:
- umyj młode ziemniory i pokrój w cienkie plastry, ze skórą - może i zdrowiej ale po prostu nie chciało mi się obierać
- rozgrzej patelnie, nalej odrobinę oleju i rozetrzyj papierowym ręcznikiem żeby została minimalna warstwa - w sumie nie wiem czy to potrzebne bo patelnie nieprzywierająca
- rozłóż plasterki, co jakiś czas miziaj żeby nie przywarły do nieprzywierającej patelni
- uchyl okno bo dym
- jak plasterki zaczną się fajnie przypalać przewróć na drugą stronę
- uchyl drugie okno
- jak przypalą się z obu stron, zdejmij i wrzuć kolejną partię
- przyzwyczaj się do zapachu przypalonych ziemniaków w mieszkaniu na najbliższe dni
Plastry powinny być nie za grube żeby nie zostało surowe w środku i nie za cienkie żeby się nie spaliły, no i oczywiście równe żeby jednakowo się przypiekły. Żaden z tych punktów mi nie wyszedł ale i tak były fajne choć może patrzę przez różowe okulary nostalgii. Do frytkochipsów walnąłem zajebiście prosty sos czosnkowy, który robi się w minutę ale to będzie okazja na kolejny wpis żeby hajs z internetów się zgadzał.
Akurat w ostatni piątek zrobili coś takiego w firmowej kantynie, a tutaj proszę - Dziadowski przepis. Psipadek? Nie sądzę. Czym kroiłeś ziemniaki?
OdpowiedzUsuńGenialne. Proste i genialne :)
OdpowiedzUsuń