sobota, 22 marca 2003

Sosna (Cybertronic) vs Tomasz Fujak (Capitol) - 22.III.2003

Ostateczne zwycięstwo.
Odprawa była sztywna i nudna - jak zwykle. Szef grupy uderzeniowej zaczął wprowadzać w szczegóły, ale głównodowodzący tego odcinku frontu przerwał i w uniesieniu mówił o honorze, całkowitym zwycięstwie nad rdzewniakami i "tych złomiarzach".
  Takich misji wiele było i wiele pewnie będzie. Z rozkazu dziennego James T. Ellis snajper z 3. kompanii 2. pułku piechoty 107. dywizji dowiedział się, że chodzi o zajęcie mostu przed oddziałami Cybertoniku i z żalem pomyślał o nadzchodącej bitwie. Metalowe stwory z Cybertroniku nie były wdzięcznym obiektem dla snajpera. Twardy pancerz nie chronił ich przed śmiercią, ale nie dło się ustrzelić tylu, by koledzy po fachu z innych kompanii zazdrościli nowych karbów na kolbie. Ale i tak wygrają, a to przecież...eee..najważniejsze, tak?
  - To rutynowa operacja - mówił przydzielony do ich grupy uderzeniowej Mitch Hunter - nic nie powinno nam przeszkodzić w zajęciu mostu i kontrolowaniu przeprawy. Wywiad donosił o niewielkich siłach wroga: samej piechocie.
Tu zaczerpnął tchu i ciągnął dalej:
 - Na tym odcinku widziano jednak pewną liczbę pojazdów i maszyn kroczących, więc miejcie się na baczności.

   Pierwsze kłopoty trafiły grupę przy zrzucie: oficerowie ze sztabu z rozkazami, w tym dowódca grupy uderzeniowej wylądowali w rzece; niemal cały oddział szturmowy znalazł się na wejściu na most, ale "jedynaki" - oficerowie z własnymi rozkazami - dwóch zostało zwianych w dół rzeki, a jeden spóźnił się ze skokiem i trafił w jakieś p********e ruiny. Mitch przy moście wrzasnął:
 - Przejmuję dowodzenie. Pierwsza i trzecia drużyna na most, wolni i skorpiony osłaniają przejmowanie...
  Ryk odpalanej rakiety świst pędzącego pocisku i ogłuszająca detonacja poraziła żołnieży Kapitolu idących na majówkę na moście, jak piorun. rozwiewała się poranna mgla, rozpraszał się dym żołnierze nie mogli zobaczyć trzeciej drużyny piechoty - tylko poskręcane i popalone ciała; Ujrzeli za to po drugiej stronie przeprawy oddział nieprzyjaciela. Kilka drużyn szaserów, czterech Attyllów i dwa Eradicatory. Jedna z maszyn kroczących odpalała kolejną rakietę.
 - Boże, mniej nas w swojej opiece - wymamrotał kapral Butch-jakiś-tam przydzielony z kompanii operacji lotniczych. Zerknął do dalmierza: jajogłowy - 1234 metly, piechota, całe mlowie piechoty - 1476 metlów.
 - Alfa dwa do gamma 4 odbiól, Alfa dwa..
 - Tu gamma 4, słyszę cię alfa dwa. Podaj swoją pozycję.
 - Pseplawa na epsilon ctely, pólnocna stlona, podaję koldynaty celu: zelo-tsy-pięć-dwa-osiem, nie wiem... BUUM kolejna ogłuszająca eksplozja dała znać, że przeciwnik nie śpi.
 - Przyjąłem: do ceu: trzy-pięć-dwa-osiem-siedem. Bez odbioru.

James T. Ellis przymierzył starannie do kroczącego jajogłowego.
 - Zaraz  pójdziesz na złom, żelaźniaku. Lekka bryza nie była przeszkodą - dwie podziałki w lewo, jak na ćwiczeniach. Na podorędziu leżał już niewielki nóż. Nie było to zwykłe wyposażenie, ale tym narzędziem najlepiej dodawało się karby na kolbie karabinu snajperskiego, a dowódcy petrzyli przez palce na nieregulaminowy cel jeśli żołnierze mieli wyniki.
 - Nie ruszaj się, stój spokojnie..o taak.
PUM. Nic.
 - Może nie trafiłem? Jeszcze jedna podziałka w lewo. PUM. Znów nic.

 - Skorpiony skulone za fundamentem zwalonego budynku czekały aż widzialność się poprawi na tyle, by móc celnie trzelać do celów po drugiej stronie przeprawy. Zanim to nastąpi będą strzelali wystawiając tyko karabiny nad murkiem. Dobre i to. Dla nich dobre.

  Myśliwiec szturmowy przelatywał właśnie nad kwadratem epsilon-cztery - błękit nieba nade mną, zieleń trawy pode mną, granat rzeki, jakiś mostek, gmatwanina, brzydko strasznie coś się dzieje. Przygotował się do zrutu. Cel 3-5-2-8-7. Przecież to nie tu? A gdzie? Po co go wysłali w ten rejon? W bazie się wyjaśni - pomyślał i pociągnął dżwignię zwalniania ładunku.

  Butch-jakiś-tam wypatrywał smugi myśliwca. Jest! jest! ale.. dokąd on leci? Maleńki srebrny punkcik sunął wysoko, daleko, nieosiągalnie.
 - Ty s**l*****u, gdzie zzucas, tu, tam za most, na nich! Wlóć, jesce laz! Na co...
Eradicator wreszcie przymierzył jak należy. Druga drużyna piechoty przestała istnieć.

Mitch ciągle jeszcze wierzył. Jak się chłopcy zbiorą, to damy radę. Po lewej wolni marines z kapitanem dawali odpór złomiarzom, kapitan chyba nawet poradził sobie z dwoma Attyllami i mechanikiem który coś tam naprawiał, ale skorpiony i drugi z kapitanów na prawym skrzydle nie strzelali. Może nie mają kontaktu? Iskierka nadziei, nic więcej. Wywiad znów dał dupy. Naszej dupy.

 Jajogłowy wychynąl znad przegięci mostu. HURRAAA - wydarł się Mitch.
 BLAM-BLAM-BLAM-BLAM wiązki śrucin z ultratwardym rdzeniem odrywały blachy i niszczyły systemy bota. Giiiń! - krzyk Huntera był niemal równoczesny z małą eksplozją w kadłubie maszyny. Eradicator padł.

 James T. Ellis zobaczył wroga wspinającego się po kratownicy mostu do bocianiego gniazda.
 - Ty gnido - wycedził przez zęby. PUM sylwetką odległego wroga szarpnęło, przestała się poruszać, ale nie odpadła od drabiny.
 - Pewnie się zaklinował - powiedziały usta, a ręka sięgnęła po skrobak - Jeden mój, swoje zrobiłem.
 Sylwetka na kratownicy powoli wznowiła swoją wspinaczkę. Snajper z niedowierzaniem wychylił głowę z okna. Nie wierzył. Nie uwierzył terz, kiedy kula rozpruła mu w szyję, tuż nad krawędzią pancerza.

 - To już koniec, nawet odwody nie pomogą - generał McIntrie z dowództwa dywizji patrzył w monitor zwiadu satelitarnego. Te brudne świnie tam na dole nie potrafią nawet akcji porządnie przeprowadzić. Za rączkę ich prowadził nie będę, zresztą sami już zapłacili za swoje błedy.
 - Majorze możemy tam wysłać kompanię powietrznodesantową zanim wróg się umocni?
 - Nie panie generale - adiutant był grzeczny, obaj doskonale wiedzieli, że na żadne dodatkowe siły nie ma co liczyć.
 - Zniszczcie przeprawę, niech siły powietrzne to zrobią. Szkoda naszego czasu na te bzdury - o 16 odprawa w miom biurze, niech przyjdą odpowiedzialni za tę operacje. Wykonać.

Tomek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz