W lutym tego roku w końcu udało mi się zwiedzić naturalne środowisko moich ulubionych czerwonych pand.
Dalej samolotem się nie da - droga z Bhadrapur do Dobato.
Zapierające dech w piersiach łańcuchy górskie
Na szlaku, jesteśmy już blisko
Pierwsze ślady!
Przewodnik coś zauważył
Jest!
Udało się ją zdjąć jednym strzałem z mojego zaufanego sztucera
Słońce zachodzi, czas wracać do obozu
W drodze powrotnej ledwo uniknęliśmy ataku kolejnej pandy!
Z powrotem w obozie. Miejscowy przysmak - szaszłyk z pandy w trakcie przygotowywania. Nie widać na zdjęciu jednego składnika - trzeba dodać trochę słoniny bo sama pandzina jest dość sucha.
Nic nie może się zmarnować - np ogon może służyć jako (bardzo modna wśród miejscowych) ozdoba do czapki
:D
OdpowiedzUsuńOd tej pory wędrując po puszczy będę uważnie uważała na atakujące pandy czerwone. Całe szczęście że wielkich nie było, bo ktoś by wrócił z czarnym oczkiem.
OdpowiedzUsuńNo lepiej się pilnować bo groźne są. Skubańce od małego uczą się walczyć:
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=kNsnb_mryjA
klik
Cudne! <3
OdpowiedzUsuńA może ona miała małe w tym lesie?!
OdpowiedzUsuń