piątek, 8 stycznia 2010

Moon

Spore zaskoczenie - niehollywoodzki film science fiction z Hollywoodu; całkowicie odmienny od ostatnich blockbusterów typu Transformers czy 2012, kameralny, powiedziałbym 'oldschoolowy'.
Sam Bell (Sam Rockwell, którego kojarzę tylko z Aniołków Charliego i zapowiedzi drugiego Iron Mana[edit: no i przecież jako prezydenta galaktyki, przypomniałem sobie]) pracuje w zakładzie wydobywającym izotop hel-3 z gleby księżycowej, w zasadzie nadzoruje tylko samodzielne kombajny. Robota gorsza od helpdesku IT - jest całkowicie sam nie licząc pomagającego w bazie robota, do końca trzyletniego kontraktu zostały co prawda tylko dwa tygodnie ale za to łączność z Ziemią nie działa, na dodatek chyba zaczyna wariować... Od początku filmu, mimo że nic specjalnego się nie dzieje, panuje uczucie grozy - jakiegoś nieuchronnego nieszczęścia. Do tego obok kręci się, najwyraźniej coś ukrywający robot - może i mówi głosem Kevina Spacey i wydaje się przyjazny ale od czasu obejrzenia Saturna 3 będąc dzieckiem, mam traumę i nie ufam skubańcom. Nie zdradzając fabuły: dzieje się, niespiesznie ale dzieje się, a przeczucia że coś jest w całej sytuacji nie tak są jak najbardziej trafne.
Film chwilami dość dosłownie nawiązuje do klasyki: robot ma 'oczko' niczym Hal a jedno z końcowych ujęć jest kalką z finału Odysei. Generalnie skojarzył mi się ze starymi książkami i filmami sf, może przez hełmofony niczym z radzieckich produkcji. Efekty są spektakularne ale w nietypowy sposób, nie ma eksplozji czy trójokich małży z Marsa są za to piękne zimne krajobrazy Księżyca jeszcze podkreślające uczucie odosobnienia (koniecznie w HD!). Do tego nienarzucająca się ale stanowiąc świetne tło muzyka. Dziadu poleca innym dziadom wychowanym na starym SF.
Podziękowania dla Proforum, z którego dowiedziałem się o filmie i dla mojego dealera :)

5 komentarzy:

  1. film synalka david'a bowie - w sumie poprzez klimat i jak wspomniałeś "oldschoolowość" się broni, ale nie wykracza poza schematy nakreślone przez dick'a i lema, powiela jeno ichniejsze rozwiązania niestety..

    OdpowiedzUsuń
  2. A niech powiela schematy Dicka i Lema! Jak najbardziej! Film rewelacyjny i uczta dla takiego również dziada jak ja. Zresztą jakby deser po District 9.

    Ja prosze o takie filmy bardzo proszę. Bo jeśli od teraz standardy ma wyznaczać ten zlepek bzdur i banałów jak Avatar to ja dziękuję bardzo i wracam do oglądania Battlestar Galactica z 1980tego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Akhad - z ust mi to wyjąłeś! Więcej Dicka i Lema!

    Dzięki Dziadu za recenzję, ruszam na poszukiwania filmu...

    OdpowiedzUsuń
  4. No, lemowatość (lol) i dickowość (loool) to raczej plus :)
    Z innej bajki: dalej ta data do mnie nie dociera - głupieję jak widzę zdjęcie księżyca z filmu i obok rok 2010.

    OdpowiedzUsuń
  5. Recenzja trafiła w 10tkę! Miałem te same odczucia jak oglądałem Moon.

    OdpowiedzUsuń