
Coup de grace nadszedł jednak z innej strony, patrzę przez okno restauracji i widzę kloszarda liczącego drobne, patrzę przed siebie, widzę wolny stolik. Klosz, stolik, klosz, stolik. Oczywiście zgodnie z prawidłami działania wszechświata uzbierał na colę i usiadł na wspomnianym stoliku. Smród, który się rozszedł, jest nie do opisania, oczy zaczęły mi łzawić a treści żołądkowe tańczyć sambę a nawet nie wiem jak wygląda samba. Wybiegłem wstrzymując oddech i płacząc jak dziecko.
Ten konkretny KFC dostaje wielkiego minusa za a) brak sosu barbecue b) wpuszczenie broni masowego rażenia na teren knajpy. Złe kurczaki, złe. Foch.
Naprawdę, podziwiam zdrowie i determinacje. Ja w sieciowych fastfoodach ograniczyłem się do ciastek jabłkowych z MCD, a i tak ostatnio w Galerii Mokotów trafiło mi się przypalone:|
OdpowiedzUsuńA czy grander nie był zimny? Bo na 2/2 próby u nas był .. hmm letni to łagodne określenie. A sosu nie sprawdzałam.
OdpowiedzUsuńPs. gdzie jest to zue KFC?
Na temperaturę akurat nie mogłem narzekać, cieplutki był. To konkretne podpadnięte KFC na przeciw Smyka jest.
OdpowiedzUsuńW tej chwili staram się odzwyczaić od jedzenia w ogóle, zobaczymy jak wyjdzie...
To ja polecę KFC w Złotych Szałasach. Sos był barbecue, grander był ciepły i ogólnie full wypas. Jedyny problem to niemożność zakupienia do zestawu piwa (w Burger Kingu obok można, choć niestety oprócz coli a nie zamiast) - ale można sobie przynieść z Albercika w podziemiach...
OdpowiedzUsuń