No i wyszedł kolejny Gotrek (w zasadzie już do tej pory dwa ale o Shamanslayerze później) tym razem dla odmiany jako Audiobook. I szczerze mówiąc, jak irracjonalnie kocham tą serię mimo spadającej jakości, to ten jest naprawdę taaaki sobie. Fabuła 'Slayerów' nigdy nie była specjalnie skomplikowana, nawet za czasów Kinga, i wcześniej mi to nie przeszkadzało; ale 'Slayer of the Storm God' wygląda jak przygoda z kiepskiego rpg do rozegrania na jeden wieczór: jatka od początku do końca. Odmianą jest że zamiast typowych mutantów z lasu są mutanty morskie rodem z Piratów z Karaibów plus końcowy boss ala małe Cthulhu.
Inna sprawa to forma wydania: zwykłe audio CD. Jak łatwo się domyślić wiele tam się nie zmieściło, jakieś trzy rozdziały typowego Gotreka. Do tego cena płyty jest wyższa niż dużo dłuższej książki, to już jakiś absurd. W porównaniu do 'oldschoolowych' audiobooków jakie były np. swego czasu w Wyborczej, gdzie był jedynie spokojnie czytający lektor, tu jest muzyka, odgłosy tła i stylizacja głosów (mimo że wszystko czyta jeden człowiek). Było by to fajne gdyby nie przesadzono ze stylizacją i mówiącego przez wąsomacki (wspominałem o ripoffie z Piratów?) kapitana nie sposób już zrozumieć.
Jest jeszcze jeden minus, oprócz czasu trwania, wydania na audio CD. Kto ma jeszcze przenośny odtwarzacz płyt kompaktowych?* Żeby zabrać książkę ze sobą do pociągu podczas ostatniej wycieczki do Łodzi musiałem dokonać ohydnego aktu piractwa i zripować całość na MP3.
*Szczerze mówiąc ja w ogóle nigdy nie miałem, za to walkman gdzieś jeszcze leży skitrany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz